Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Zagajewski,Adam

Adam Zagajewski przypomina o zachwycie, który pozostał w nas wierny i dumny. Pielęgnuje ranę pamięci – „złotą od płomieni, / czarną od żaru”. Stawia nam przed oczy nieoczywistą prawdę tego, co „istnieje, nawet jeżeli znika”.

ADAM ZAGAJEWSKI jest poetą, prozaikiem, eseistą. Na literackiej scenie pojawił się w roku 1972, kiedy to ukazał się jego debiutancki i od razu głośny zbiór wierszy noszący tytuł „Komunikat”. Dwa lata później poeta był już współautorem (obok Juliana Kornhausera) publikacji jeszcze głośniejszej – tomu szkiców „Świat nie przedstawiony”, który uznano wówczas, nie bez racji, za manifest Nowej Fali. Następny rok – 1975 – przyniósł drugą książkę poetycką: „Sklepy mięsne” oraz pierwszą powieść: „Ciepło, zimno”. To zestawienie dobrze oddaje energię pisarską tamtego czasu, ale pokazuje również, że od samego początku artystycznej drogi autora „Jechać do Lwowa” opublikowane przez niego książki mówią różnymi głosami, sięgają po różne dykcje i rejestry. I tak będzie przez dziesięciolecia. Zbiory wierszy, proza i eseistyczne zapisy będą układały się w rozsypane, rozległe archipelagi. Stworzą ruchome konstelacje. Łączące je ścieżki będą miały w sobie lekkość ornamentu – roślinną, bujną, rozwichrzoną. Ale zarazem będzie to dzieło w niezwykły i dający do myślenia sposób integralne – wewnętrznie jednorodne, spoiste.

Zagajewski opublikował następujące tomy poetyckie: „Komunikat” (Kraków 1972); „Sklepy mięsne” (Kraków 1975); „List” (Poznań 1978); „List” (Kraków 1979); „List. Oda do wielości. Nowe wiersze” (Kraków 1982); „List. Oda do wielości. Poezje” (Paryż 1983); „Jechać do Lwowa i inne wiersze” (Londyn 1985); „Płótno” (Paryż 1990); „Ziemia ognista” (Poznań 1994); „Pragnienie” (Kraków 1999); „Powrót” (Kraków 2003); „Anteny” (Kraków 2005); „Niewidzialna ręka” (Kraków 2009); „Asymetria” (Kraków 2014), a także książki eseistyczne: „Świat nie przedstawiony” (Kraków 1974, współautor: J. Kornhauser); „Drugi oddech” (Kraków 1978); „Solidarność i samotność” (Paryż 1986); „Dwa miasta” (Paryż – Kraków 1991); „W cudzym pięknie” (Kraków 1998); „Obrona żarliwości” (Kraków 2002); „Poeta rozmawia z filozofem” (Warszawa 2007); „Lekka przesada” (Kraków 2011) i powieści: „Ciepło, zimno” (Warszawa 1975); „Das absolute Gehör”, przeł. Ch. Vogel (Zurych 1982); „Cienka kreska” (Kraków 1983).

Pisarstwo Zagajewskiego naznaczone jest mocną autorską sygnaturą. Odzywa się w nim wciąż ten sam ton – dobrze rozpoznawalny, choć na tak wiele sposobów instrumentowany. Jest w nim coś z nigdy nie gasnącej żarliwości. I jest znikliwa, głęboka, wybuchająca nagłym płomieniem euforia – radość podążania w stronę czegoś, co „oddala się coraz bardziej i ogromnieje”, radość niekończącego się nigdy poszukiwania, niewyczerpana radość, która tli się pod wszystkim i pod którą nie ma już nic – nawet dna.

Kolejne odsłony pisarskich poszukiwań Zagajewskiego odpowiadają sobie echem, użyczają sobie nawzajem motywów, pytań, intuicji. Niekiedy nawet wiersz i zapis prozą sięgają po ten sam obraz, po to samo doświadczenie, ten sam temat. Jakby dopiero odmienność dykcji, odmienność tonacji i perspektyw pozwalała uchwycić istotę – prawdę niuansów i półtonów. Zobaczone od takiej strony pisarstwo autora „Anten” ma w sobie siłę arabeski – lekkiej, zwinnej, niemal kapryśnej, całkowicie wolnej, ale zarazem koniecznej, przechowującej pamięć o czymś, co jest przejmujące i ważne, choć wymyka się słowom i trwa w milczeniu.

W przekonaniu Zagajewskiego prawdziwa literatura żywi nieufność wobec samej siebie, stawia język w stan oskarżenia, podejrzewa słowa o zdradę. Dlatego bierze na siebie obowiązek uważnego przyglądania się światu. Odsłania i nazywa po imieniu „trywialną sieć okoliczności empirycznych, będących naszym codziennym losem i więzieniem”. Trzeźwym spojrzeniem ogarnia fundamentalną ułomność istnienia. Stara się uchwycić skazę, której liszaj biegnie przez znaną nam rzeczywistość i przez każdego z nas. Tej skazie pozostają wierni najwięksi artyści. Ich dzieła chcą – jak czytamy w „Cienkiej kresce” – „strzec sekretu niedoskonałości”. To właśnie w nim ma swoje źródło „poczucie, że w sztuce nie można, nie powinno się odrywać od «la pesanteur», od tego, co bolesne i nawet brzydkie, że każde poszukiwanie jasności, światła, musi się odbywać przy pełnej świadomości tego, co ściąga w dół”. Ta myśl, wyjęta z dziennika Józefa Czapskiego i rozpisana w „Lekkiej przesadzie” na zdania komentarza, to jeden z wielu śladów intuicji szczególnie ważnej dla autora „Powrotu” – intuicji podpowiadającej, że to „właśnie niekończąca się walka tego, co ciężkie, co związane z cierpieniem, i tego, co rozjaśnia i unosi, jest istotą sztuki”.

Zagajewski powie, że do obowiązków poezji należy „troska o to, by nie wygasł bezinteresowny zachwyt”. Żeby takiej obligacji sprostać, trzeba „spojrzeć na świat zarazem uważnie i żarliwie”. W tym zestawieniu raz jeszcze spotykają się przeciwstawne żywioły. Uważność u autora „Niewidzialnej ręki” w nieoczywisty sposób wiąże się z rozpaczą. Żarliwość jest dla niego formą zachwytu. Uważność spełnia się w samotności, skupieniu, bezinteresowności. Żarliwość – „sprawia, że rzeczywistość dostaje gorączki, tańczy”. Nie wykluczają się. Trwają w mocnym uścisku. W ten sposób „cierpliwą wędrówkę przez równiny zwyczajnych dni” rozświetlają „krótkie eksplozje sensu”, migawkowe chwile nasycone istnieniem – „momenty uniesienia, krótko trwającej pewności, światła, wiary”. Te chwile – powtarzam dalej za Zagajewskim – „są podstawą wszystkiego, są fundamentem […], jest w nich coś ciemnego, niemego, choć jednocześnie, póki trwają to one najgłośniej do nas mówią”. Nie ma dla nich gotowej formy – nie umiemy ich wyrazić. Ale przecież raz po raz odnajdują głos – w sztuce. I okazuje się wtedy, że ściśle są spokrewnione z tym, co w realnym świecie jest śladem przedustawnej skazy i zjawia się w naszym świecie wewnętrznym jako „nieprzewidywalne, dzikie, niepotrzebne, tragiczne i komiczne”, we wszystkim zależne od naszej wrażliwości posuniętej do „idiosynkrazji” i skazanej „na wieczną, pobudzającą niepewność”. W tej niepewności żyje poezja. Z niej czerpie swoją siłę.

Zagajewski pyta w „Lekkiej przesadzie”: „Co właściwie wiedzą poeci?”. I odpowiada pytaniem: „A co wiedział Mozart?”. W innym eseju – pochodzącym z tomu „Obrona żarliwości” – napisze, że „poezja biegnie w stronę nieznanego celu”, że wskazuje na to, „czego nie możemy wiedzieć”, na to, co wymyka się racjonalnie zorientowanej inteligencji i powierzone zostało wyobraźni – tylko jej skłonne jest zaufać.

W szkicu „Nieopisany cynizm poezji” pisze Zagajewski:

Świat wewnętrzny, który jest absolutnym królestwem poezji, ma to do siebie, że jest niewyrażalny. Jest jak powietrze; owszem, pojawiają się w nim prądy, napięcia, różnice temperatur, burze, lecz jego naczelną właściwością jest całkowita przezroczystość. Cóż więc czyni ów świat wewnętrzny, który jest niewyrażalny, lecz ponad wszystko pragnie się wypowiedzieć? Posługuje się podstępem. Udaje, że interesuje się, i to bardzo, rzeczywistością zewnętrzną.

Ale to właśnie ten podstęp sprawia, że realny świat wciąż istnieje. W tym samym szkicu poeta dodaje:

Poezja obawia się, że jej sekret zostanie odkryty. Pewnego dnia rzeczywistość spostrzeże, że serce poezji jest zimne. Że poezja wcale nie ma serca, tylko wielkie oczy i świetny słuch. Rzeczywistość zrozumie nagle, że była tylko niewyczerpaną studnią metafor dla poezji i zniknie. Poezja zostanie sama na świecie, niema, pusta, smutna i niekomunikowalna.

Ta dziwna symbioza czystego tonu i „niskich stanów bytu” wyzwala „bujny i pobudzający dynamizm”, za sprawą którego „zderzają się z sobą chwile śmiertelne z chwilami nieśmiertelnymi”. W zmąconej sile tych kolizji odzywa się tajemnica istnienia trwającego w uścisku przeciwstawnych rejestrów, tajemnica krystalicznie czysta i na wskroś ciemna, enigmatyczna – jak powietrze w górach, przed świtem. Jej dziwne światło pozwala na „oglądanie świata w taki sposób, jakby możliwe było patrzenie jednocześnie okiem dziecka i okiem dorosłego, spojrzeniem śpiącego i śniącego i wzrokiem najzupełniej trzeźwym, zarazem melancholijnym i radosnym”.

Momenty takiego widzenia – wewnętrznie sprzeczne, paradoksalne, niemożliwe – przydarzają się nie tylko wielkim artystom. Niekiedy zdarzają się też nam i wtedy nasze wnętrze „na moment się scala, przywołuje dzieciństwo, sen i rozum, smutek i egzaltację, ruch i nieruchomość. Tak powstaje – na chwilę – człowiek pełny, zarazem szczęśliwy i smutny”. W przekonaniu Zagajewskiego ta chwila tryumfu, chwila nagłej, odurzającej euforii jest zawsze tylko epizodem w niekończącej się nigdy walce, którą toczymy „o powrót do pełnej kondycji duchowej, do silnego widzenia, do «łaski», do olśnienia”.

Na kartach „Lekkiej przesady” poeta notuje:

Jestem zdaje się jednym z ostatnich autorów, poza teologami, używających niekiedy pojęcia „życie duchowe”. Na ogół w naszych czasach, w najlepszym razie, mówi się o wyobraźni. Słowo „wyobraźnia” jest piękne i obejmuje wiele, ale nie wszystko.

Nie oznacza to, że życie duchowe i wyobraźnia to regiony rozłączne. Przeciwnie. Doświadczenie duchowe pozwala zobaczyć, że naprawdę mieszkamy w fosforycznej, wiecznie żarzącej się nieskończoności i zawsze odbijają się w nas – „jak w hełmie astronauty, Ziemia, gwiazdy i twarz człowieka”. Jednym z najmocniejszych przejawów życia duchowego jest poezja. U jej podstaw leży – jak powie Zagajewski – „potrzeba nadania formy życiu wewnętrznemu”. Rzecz nie w wydumanych rozterkach pięknoduchów. Stawka jest prawdziwa. I poecie wydaje się ona podwójnie wysoka. Po pierwsze dlatego, że życie duchowe uczy rzeczywistego istnienia w świecie – jest bowiem „uważnym oglądaniem rzeczy tego świata okiem wyobraźni”. Po drugie – otwiera „na coś większego niż my sami”, udziela nam transcendencji, bo „tylko w życiu wewnętrznym, jak w rozbitym zwierciadle, miga niekiedy ruchomy płomyk wieczności”. I jeśli nasz świat wewnętrzny ma za swój fundament „pragnienie nieskończoności”, jeśli doświadczenie wewnętrzne bije „ze źródła, o którym nic nie wiemy”, to przecież „dyskretne życie wewnętrzne, ze swoją namiętnością, swą naiwnością, swoim zgorzknieniem i wiecznie, pomimo wszystko, odradzającym się entuzjazmem, jest ostateczną i nieodzowną energią poezji – i człowieka”.

Zagajewski nie ma jednak wątpliwości, że wolno i trzeba pytać, „czy to, co poetyckie, to światło, bez którego nie powstałby żaden wielki wiersz, istnieje tylko w naszej wyobraźni, w błogich, intensywnych iluzjach na-tchnienia, uniesienia, czy też ma swój odpowiednik w rzeczywistości”. Wolno i trzeba zastanawiać się nad tym, co w poezji jest jedynie – i aż – „skokiem wyobraźni, świętem fantazji, festiwalem języka”. Zwłaszcza dzisiaj, po tylu rewolucjach i przewrotach w sztuce, kwestie te – powiada autor „Powrotu” – trzeba stawiać mocno i wyraźnie. Zapewne nie zdołamy ich rozstrzygnąć „z ostrym ołówkiem w ręku” – „wyłapując pożywne cytaty w grubych tomach”. Ale możemy zaufać nadziei poety – zakorzenionej „w miejscu czystym i mocnym”, podpowiadającej, że „to, co w poezji niezwykłe i wspaniałe (i bardzo rzadkie) bierze się z rzeczywistości, z tej jej warstwy, która odsłania się tylko niekiedy, z tego segmentu świata, z którego bije blask”. Ta nadzieja poety – i poezji – uczy zdziwienia doznaniem „bliskości tego, czego nie wolno wypowiedzieć”. Uczy też odważnego trwania wobec „wizji, ognia, płomienia, który towarzyszy duchowym odkryciom”. Przypomina, że „myśl jest bezdomna […] i mieszka w przestworzach”, a sprzymierzona z nią prawda zawsze jest „czymś innym” i „przypomina jaskółkę broniącą się przed drapieżnymi ptakami”.

Przed laty – w ważnym wierszu „Prawda” z debiutanckiego „Komunikatu” – pisał Zagajewski:

zaczerpnij najgłębsze warstwy powietrza
i powoli pamiętając o regułach składni
powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce
trzymasz miłość a w prawej nienawiść

Prawda dobrze czuła się wówczas w czytelnie zaadresowanej aluzji, ale była podszyta absurdem, miała posmak paradoksu. Niekiedy odsłaniała ją nagła wolta wyobraźni, zgrzyt ironii współbrzmiący z ostrością rozpoznań, dreszcz wiersza, który „rośnie na / sprzeczności lecz jej nie zarasta”. Częściej jednak wybrzmiewała w zdaniach mocnych i zarazem wymykających się z własnych granic, w dziwnych koniunkcjach słów wysuniętych na rym, w szybkim, łapczywym oddechu współbrzmień. I słychać ją było w dykcji niepokojących pytań – zadawanych z siłą metafory, w sposób komplikujący ich niejasny sens.

Dzisiaj, po kilku dekadach, prawda poezji autora „Powrotu” jest bardziej epicka i wyraźniej medytacyjna. Jej faktura powstaje z fragmentów przenikających się opowieści, z cząstek życia, ułomków biografii, ze szkicowych portretów, realistycznie oddanych scen, obrazów malowanych spokojnie, z pietyzmem, ze zmysłowych wrażeń, których domyślamy się pod pociągnięciami stonowanych, czystych zdań, z emocji, które zyskują głos dopiero w poruszeniach pamięci, we wspomnieniu odtwarzającym detale dawniej niedostrzeżone, milczące tak długo, że są już prawie nieme, niemal martwe.

Dziś wiersz Zagajewskiego częściej dotyka szczegółu, wychodzi od drobiazgu, i niemal natychmiast odsłania rozszerzającą się perspektywę. Niekiedy tak rozległą, że w jej ramach może zmieścić się wszystko. Oko poety rozpoznaje mądrość „we wszystkich rzeczach, / w ziemi i w powietrzu, w bólu i w milczeniu”. Niczym „idealny kosmonauta” widzi zatopioną w „rzece zapomnienia”, pogrążoną we śnie Europę –

              pod szorstkim pledem granic
i dawnych nienawiści; Francja przytulona
do Niemiec, Bośnia w objęciach Serbii.

Jego spojrzenie biegnie do miejsca opuszczenia, które może być wszędzie –

                       Bośnia, dzisiaj,
Polska we wrześniu 39, Francja –
osiem miesięcy później, Turyngia w 45,
Somalia lub Afganistan, Egipt.

Chwyta kolejne odsłony życia, które zawsze tak samo drży i płonie. Dotyka okaleczonego istnienia – wciąż gasnącego „bez słowa”, nieustannie zżeranego przez czas i rdzę niczym wielkie statki porzucone „w prowincjonalnych portach”. Stara się „wziąć na siebie cały ciężar świata”. I jednocześnie próbuje objąć świat –

bezgraniczny, oddychający spokojnie, niebieski, doskonały,
wyraźny i mglisty zarazem, bliski i daleki.

Takie spojrzenie wymaga odwagi. Jest w nim coś poruszającego. Ale kryje się w nim również niebezpieczeństwo ogólności, niebezpieczeństwo sprowadzenia poezji do tasowania talii kart, przekładania kulturowych sztonów.

W poezji autora „Ziemi ognistej” odzywa się coś emfatycznego, jakaś potrzeba przerysowań, potrzeba odwołania się do poetyzmu, do gry stylistycznych figur. Słychać w tych wierszach dziwną niezgodność tonów – intymnych, czułych, prawdziwych, ale też na wskroś literackich, ostentacyjnie zrobionych ze słów, z poetyckich klisz. Może tak pisze się poezję świadomą, że jest poezją, że współczesny wiersz przychodzi po wierszach pisanych od stuleci, że po nich dziedziczy swoją rękojmię. Może wiersz byłby głosem jeszcze bardziej bezradnym, niż jest, gdyby próbował o tym zapomnieć? Ale poezja Zagajewskiego pamięta też, że „Nic nie wiemy, rozpaczliwie nic”, że „wciąż nic nie możemy zrozumieć”. I pamięta również, że wciąż „Śpiewa to, co milczy” – zjawiająca się w miejsce pamięci „wiedza / lekka jak źródło w nocy”, milknący zmierzch, którym „spokojnie oddychają drzewa”, i nasz bezgłośny oddech, tchnienie ciszy wypełniające na krótką chwilę płuca.

To z wnętrza tej chwili trzeba mówić, z niej trzeba wyprowadzać tonące w nieistnieniu ulice „podwodnego miasta”, kształty „ostatecznej formy rzeczy”. W tej uchodzącej wraz z oddechem chwili żyją umarli – nasze mleczne rodzeństwo. W niej zakorzenia się czysta siła wiersza – roślinna, czuła, gwałtowna. I zarazem – uspokojona, uciszona, nieruchoma. To ona sprawia, że drżenie głosu spokrewnia się z drżeniem rzeczy, z drżeniem ciała, z dreszczem istnienia, które nagle odnajduje się w wierszu.

Wiersze autora „Anten” nie wstydzą się skazy patosu, nie wstydzą się mówić rzeczy poruszająco oczywistych, jakby w przeświadczeniu, że poezja – jeśli chce wymagać biegłości, jeśli ma być szkołą wyrafinowania, medytacją, przedsionkiem mistyki – musi być też lekcją dla początkujących, wprawką w czytaniu, która jest niczym „wstępny kurs, prolegomena” do prawdziwej lektury.

Czy te porządki da się uzgodnić? Czy poezja może dziś pozwolić sobie na prostotę – na prostoduszność wzruszenia, na oddech zwykłej składni? Czy można w niej pogodzić „Czerwone maki i czarny śnieg” – czerwone maki pijące polską krew i czarny śnieg nowoczesnej metafory? Zagajewski sądzi, że jest to możliwe. I stara się być wierny przeświadczeniu, że poezja, owszem, rodzi się z wątpliwości, utwierdza własną niepewność, ale przede wszystkim pielęgnuje uniesienie. Pozwala mu przetrwać niedobre dni, przypływy udręki, lata pustki, skrupulatną gadatliwość recenzentów. Pozwala trwać nadziei – „zanim powróci noc, komary i ignorancja”.

Autor „Płótna” dobrze słyszy pomieszane języki i skłócone tony współczesności, jej „wzbierającą muzykę” –

łoskot, huk, modlitwę, kołysankę,
pieśń tonących statków i okrzyki ocalonych.

Słyszy przeszywający nasz świat –

dysonans, dziwny zgrzyt –
nóż, który się ślizga
po szkle i gwiżdże radośnie.

Wie, że pozostało nam już tylko „kaleczyć język i usta”. Ale jak sam ironizuje – „jest tym specjalistą od wysokiego stylu”. Jego wiersze biorą się z odwagi mówienia w taki sposób, jakby wciąż trwało wzniosłe święto. Modlą się o czysty wzrok słów –

O, powiedz, jak uleczyć się z ironii, ze spojrzenia,
które widzi, ale nie przenika; powiedz, jak uleczyć się
z milczenia.

Nie oznacza to jednak, że są nieskazitelnie czyste. Jest w nich łyżka dziegciu, twardy okruch mozolnej codzienności. Odświętny blask obrasta popiołem – rosnącego cienia, zagarniającej wszystko śmierci. W tym popiele brodzi nasze zwyczajne życie. Zagajewski napisze: „Zwyczajne życie łaknie”. I temu łaknieniu ufa poezja wysoka, która chce pamiętać, że „to, co niskie jest równie wymowne”.

To zestrojenie odległych tonacji sprawia, że nie zawsze wiadomo, kiedy kropla patosu miesza się z ironią, kiedy ironia podchodzi patosem. Niekiedy nie wiadomo nawet, co w tych wierszach trzeba czytać ironicznie, a co serio. Ale raz po raz odsłaniają się w nich przecież momenty pewności, czyste chwile, gdy „nagle znika ironia”. W jej miejsce zjawia się „ostry harpun zachwytu” i widać okruch piękna – tak powszedni, tak olśniewający, że aż niewidoczny. W tych samych chwilach widać też odwrotny biegun istnienia – ciemny nurt, który „trwa, boli bez wytchnienia”.

W wierszach Zagajewskiego na różne sposoby dochodzi do głosu rozpoznanie pustki. Niekiedy jest ona „pustym futerałem” – bez skrzypiec, bez czułości, z jaką muzyka dotyka tajemnicy. Ta głucha pustka stoi w oknach naszych domów, spokojnie obserwuje przypływ, w którym nie ma już niczego, nawet nas. Ale bywa i tak, że pustka zmienia się w „oliwkę nicości”, że odsłania się w niej – „żywa nieobecność”. O jej istnieniu przypomnieć może echo niejasnej wzmianki w „Iliadzie” albo dobiegające z ciemności „parskanie i rżenie niewidzialnych koni na pastwisku”. W taki sposób toruje sobie drogę rozpoznanie, że noc jest szczęśliwa, że jest wypatrywaniem chwili, gdy „król nagle powróci i złoto zabłyśnie triumfalnie”. Pewność, że tak się stanie, trwa tyle, co oddech. Ale to wystarczy –

W ogrodzie kołyszą się wilgotne krzaki agrestu,
wieje wiatr. Wiedz, że czekamy. Wciąż czekamy.

Poezja autora „Niewidzialnej ręki” przypomina o zachwycie, który pozostał w nas wierny i dumny. Pielęgnuje ranę pamięci – „złotą od płomieni, / czarną od żaru”. Stawia nam przed oczy nieoczywistą prawdę tego, co „istnieje, nawet jeżeli znika”. Ta prawda to „nie dająca się obliczyć / reszta, żal”. Jest w tym, co wciąż pozostaje, wymyka się wierszom, trwa w nas jak zapach łopianów i pokrzyw sprzed lat, żyje z nami w tęsknocie, w jej płomieniach, w dymnym powietrzu nocy, w świetle, które „błądzi i znika / i powraca”. I być może tylko poezja jest w stanie na nią wskazać. Być może tylko wiersz pozwala naprawdę zobaczyć „jak pracuje / w nas czas”. Pozwala widzieć jasno, jak „pracuje płacz i śmiech, i zgrzytanie zębów”, jak „bezgłośnie i żarliwie pracuje ciemność”. Pozwala dostrzec scenę, na której trwa nasze „systematyczne umieranie” i trwają znaki dzieciństwa szukające nas tyle lat na próżno. Pozwala nam oniemieć „ze zgrozy i zachwytu”. I mimo wszystko słyszeć –

                       że brudne dekoracje
śpiewają razem z nami, śpiewają
i chyba wstępują w niebo.

Zagajewski powiada: „Jedno jest pewne: świat jest żywy i płonie”. I jeszcze tak: „słowa płoną / nawet po stu latach”, „nasze życie płonie”, „nad nami / unosi się ogień”.

W tych płomieniach rodzi się niepokój poezji – „pełen siły”, mieszkający w sercu „jak głodny dezerter w porzuconym wagonie cyrkowym”. Ten sam niepokój jest w lamencie kosa, który budzi się, gdy zasypia poezja, by „nie było przerwy / w smutku i śpiewie”. Jest w werblach oddechu, w poruszeniach serca odnajdujących się w wysokim powietrzu czerwcowego wieczoru – w przenikających je wizgach jerzyków i w ich locie „obłąkanym, wspaniałym, chaotycznym”. Jerzyki to ptaki „zadomowione w otchłani”. Ludzkiemu sercu nie jest dane to, co dane jest im – „wieczne podniebne szybowanie”. Ale serce może nieść w sobie te lotne „trajektorie ciemnych pocisków”, rozsypane po niebie „odłamki czarnej, nerwowej materii”. Może zaufać ich żarliwości, ich gorliwej, nigdy nieustającej pracy. Może pić z ich głosów – „przenikliwych i szorstkich, zupełnie nieludzkich”. To one podpowiadają: „Żyjemy w przepaści. W ciemnych wodach. W blasku.”. Stamtąd przychodzą wiersze. Tam biegnie prośba o „usta cierpliwe”. I modlitwa –

Daj nam zdziwienie
i płomień, wysoki, jasny.

Paweł Próchniak

Poeta czyta Szybki wiersz:

 

Poeta czyta wiersz O matce:

 

Zagajewski sam o sobe (program Autor, autor):

 

Rozmowa z Zagajewskim w programie Xięgarnia:

 

Przemówienie Zagajewskiego podczas uroczystości wręczenie tytułu Doctora Honoris Causa UJ:

 

Rozmowa radiowa w przeddzień 70-urodzin poety: http://www.polskieradio.pl/Adam-Zagajewski/Tag35412

A. Zagajewski opowiada o tomie Asymetria: http://www.polskieradio.pl/8/3869/Artykul/1294116,Adam-Zagajewski-bez-dziecinstwa-nie-byloby-ani-poezji-ani-sztuki

 

Zagajewski w Cambridge (po angielsku i po polsku):

 

Poeta pokazuje swoją bibliotekę:

 

WYBRANA BIBLIOGRAFIA:

  1. Barbara Marzęcka, „Zagajewski Adam”, [w:] „Współcześni polscy pisarze i badacze literatury. Słownik biobibliograficzny”, oprac. zespół pod red. J. Czachowskiej i A. Szałagan, t. 9: W-Z, Warszawa 2004;
  2. Krzysztof Biedrzycki, „Poezja i pamięć. O trzech poematach Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta i Adama Zagajewskiego”, Kraków 2008;
  3. Bogusława Bodzioch-Bryła, „Kapłan biblioteki. O poetyckiej i eseistycznej twórczości Adama Zagajewskiego”, Kraków 2009;
  4. Anna Czabanowska-Wróbel, „Poszukiwanie blasku. O poezji Adama Zagajewskiego”, Kraków 2005;
  5. „I cień, i światło… O twórczości Adama Zagajewskiego” / „Both light and shadow... The Work of Adam Zagajewski”, pod red. A. Czabanowskiej-Wróbel, Kraków 2015 (wydanie dwujęzyczne; autorzy: Charles Simic, Derek Walcott, Barbara Toruńczyk, Marie Lundquist, Charles Kenneth Williams, Baron Wormser, Jarosław Klejnocki, Tadeusz Sobolewski, Edward Hirsch, Lars Kleberg, Michael Krüger, Anna Czabanowska-Wróbel, Susan Sontag, Mercedes Monmany, Andreas Breitenstein, Tadeusz Nyczek, Renate Schmidgall, Clare Cavanagh, Anders Bodegård, Renata Gorczyńska, Xavier Farré Vidal);
  6. Jarosław Klejnocki, „Bez utopii? Rzecz o poezji Adama Zagajewskiego”, Wałbrzych 2002;
  7. Tadeusz Nyczek, „Kos. O Adamie Zagajewskim”, Kraków 2002;
  8. Bożena Shalcross, „Through the Poet’s Eye. The Travels of Zagajewski, Herbert and Brodsky”, Evanston 2002.