Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Sommer,Piotr

Przywitanie, powrót

 

Andrzej odlatuje rano.

Nigdy nie przypuszczałem, że Chicago

może mi być tak bliskie.

To są jednak kolosalne odległości!

Mówi, że jeśli go kocham, przyjadę nawet późno.

Samolot nie samolot,

odległości są takie same.

 

Więc biorę taksówkę i jadę.

Swoją drogą jak to jest z tym kochaniem

się przyjaciół, i ilu ich można

mieć w końcu.

Najbardziej drażni mnie chyba ten brak

synchronizacji urządzeń świetlnych

na skrzyżowaniach. Zapala się zielone,

a trochę dalej czerwone, trzeba stawać co chwila.

Jest tylko kilka miejsc

gdzie chce się jeździć,

a nawet iść.

 

Po drodze wiatr popycha coraz mocniej.

Przez te dwa lata dostanę pewnie

dwa trzy listy, przestanę się wstydzić

następnych kilku słów.

Jeśli mnie kochasz, przyjedziesz o dziesiątej,

jakoś tak to brzmiało. Czuję zapach benzyny,

a przez podwójną szybę widać w autobusie

plakat przedstawiający kota, tuż za kierowcą.

Za parę lat mógłbym być kimś innym.

 

Jeszcze kilka kilometrów, drzwi, przywitanie

i znów wyjdę na ulicę.

Zacznę list, który w drodze do domu zapomnę,

zamknę drzwi, i — proszę cię

nie bierz już żadnej podobnej pracy na drugi raz.

 

            Z tomu Pamiątki po nas (1980)

 

Szmal

 

Myśli siedemdziesięcioletniej kobiety są w szafie,

w pudełkach pełnych wystrzępionych dokumentów, listów

w kopertach lub bez kopert, z granatowym rybakiem

i wielką rybą (seria „Świat pracy"), z usterką ząbkowania,

lub karminowoczerwonym prezydentem z wąsem, dziś już

nadwerężonym zębem czasu, też za piętnaście złotych.

 

Na półce pod ubraniem wciąż czeka książka O czym

chce wiedzieć każdy chłopiec, jak gdyby trochę

nie z tej epoki, jak zbędne przypomnienie.

I myśli błądzą po szufladzie, wśród starych przedmiotów,

zabawek dziecinnych sprzed dwudziestu lat, i po skarbonce

w kształcie skrzynki pocztowej. Kobieta nie wie

 

czy naprawdę zgubiła te pieniądze, czy ktoś je wyciągnął

z beżowej torebki z dermy z zepsutym zatrzaskiem,

na poczcie lub w zatłoczonym tramwaju konnym

u schyłku stulecia, kiedy jej nieżyjąca matka

kończyła gimnazjum rosyjskie w Warszawie

i gubiła serce. Historia go nie ma.

 

Mogłaby za to kupić nową wersalkę albo porządny płaszcz

i buty, albo przewietrzyć się, dać do obicia tapczan, krzesła,

albo za rok zapłacić Spółdzielni Mieszkaniowej

za pokój, w którym mieszka, odliczając najwyżej sobie

za nie dostarczony gaz. Myśli są teraz pod podszewką

co odkleiła się od dermy. Po co nosiła z sobą

 

nie nawet czysty szmal, ale te „bony oszczędnościowe"?

Słyszę, jak mówi „i masz babo placek", do siebie i niemal

dobrodusznie, nie mając przecież na myśli żadnego placka,

i jak spomiędzy ubrań, widzę jeszcze, ze starej szafy

z lustrem, wybiega szara mysz służbistka, co potnie resztę

dokumentów, znajdzie pieniądze, przetrwa kolejny świat.

 

            Z tomu Kolejny świat (1983)

 

Niedyskrecje

 

Gdzie jesteśmy? W ironiach

których nikt nie chwyci, krótkotrwałych

i nieakcentowanych, w trywialnych pointach

które kwitują metafizykę niedorzecznym

detalem, w piątku, co wypada

na piątego listopada, w mnemotechnice dni.

Można dać przykład i można to przyjąć

na wiarę, kocią łapę na gardle.

 

I lubi się jeszcze pewne słowa i te, za przeproszeniem,

składnie, które udają, że coś je z sobą łączy.

W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,

włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca.

 

            Z tomu Czynnik liryczny (1986)

 

Stan trzeci

 

Ni stąd ni zowąd przypomniałem sobie świt

i było prawie tak jak za dzieciństwa —

dusza oderwała się od ciała,

z lotu widziała je na wskroś,

 

nie przywiązana już na dobre

do swej opustoszałej śmiesznej formy

co się nie umie nawet wznieść.

Widziała je, lecz nie wiedziała

 

jakże naprawdę jest niezręczne,

nieuskrzydlone na wieczność.

Ja sam musiałem chyba być gdzieś z boku

bo zobaczyłem ich oboje

 

przez mat poranka, dziwnie czysto,

jak gdyby to nie była zima

ani mgła, nie przeszkadzały nawet domy.

I byłem między nimi dwojgiem

 

jak gdyby trzeci, nie do pary,

nie wiem dokładnie gdzie,

gdzieś z boku, ale blisko.

Ukryty już to w jakimś zakamarku duszy

 

płynącej lekko przez powietrze, już to

w cielesnej jej powłoce, która patrzyła w górę

z niekłamanym żalem. Wtedy w powietrzu

zatrzepotała płachta śniegu,

 

poprzecierana, z prześwitami,

i twarze ludzi z dołu były również białe.

Spłynąłem, połączyłem się i wsiąkłem

w miasto.

 

Z tomu Czynnik liryczny (1986)

 

Pod miastem

 

Po latach woda kapie dalej,

nie ma jej kto dokręcić.

Płynie starymi rurami

głęboko, aż do szamba.

 

Rano w piwnicy patykiem

włączam wesoły silnik.

Dygocze, dudni, ćwierka —

popsuł się tylko automat.

 

W nocy woda dopływa

podziemnie, nielegalnie

na cmentarz, do grobu, na którym

tej wiosny wyrosła pietruszka

 

a obok, też w nogach, ciemnieje

zdziczałe szczenię szczawiu

smacznego i cierpkiego

jak potajemny seks.

 

Silnik budzi otuchę,

wypełnia nocne ubytki.

Jest ranek, nucę pod nosem –

Zastąpi mnie nieznajomy.

 

W piwnicy strumień światła

omywa kratę okien,

pulsuje, pada na licznik —

na schodach łapię rytm.

 

I dla pamięci nucę

przechodząc obok szamba

płynną podziemną piosenkę

o szczawiu i nieznajomym.

 

Z tomu Czynnik liryczny i inne wiersze (1988)

 

Ciąg dalszy

 

Nic nie będzie tak samo jak było,

nawet cieszyć się z tych samych rzeczy

nie będziemy tak samo. Nasze smutki

będą się różnić między sobą i my będziemy

różnić się między sobą zmartwieniami.

 

I nic nie będzie tak samo jak było,

absolutnie nic. Proste myśli będą brzmiały

inaczej, nowiej, bo będą prościej i nowiej

powiedziane. Serce będzie umiało się otworzyć i miłość

nie będzie już miłością. Wszystko się zmieni.

 

Nic nie będzie tak samo jak było,

i to też będzie jakoś nowe, bo przecież

przedtem bywało podobnie: poranek,

reszta dnia, wieczór i noc, a teraz już nie.

 

            Z tomu Piosenka pasterska (1999)

 

Wiersz przymiotnikowy

 

Zdumiewająca wiosna, ciepła, wilgotna

i pełna podświetlonych drzew

w różnych kolorach, choć nie wiadomo jeszcze

jakich, poza rododendronem, co tak czy owak

trzyma fason, ale to tylko krzak,

i wykluwającymi się listkami klonu.

No i zielenią w klombach, co jest zielona

nawet w nocy. „Po ciemku też?"

Po ciemku też. Zdumiewające,

głupie i przejrzyste w takiej ciemnej chwili

dni, bo jednak na początek dni, i noce,

bo i noce. No skądże, wcale nie mam dość.

Choć oczywiście w domu korzenie bzu

powoli pełzną w stronę twojej głowy

a kwiaty bzu już zaczynają kwitnąć i opadać

z powodu słońca, też od strony głowy.

Wilgoć wysycha albo wsiąka i słońce

błyszczy sobie teraz na pokrywach od śmietników

i pyskach studni, ale rzecz jasna tylko w dzień.

To niepoważne bez ustanku mówić, mówić,

nie mając w gruncie rzeczy nic do powiedzenia

a co najwyżej na powierzchni, do zobaczenia.

To głupie, dać zagadać się na śmierć

(zdumiewające, że to przyszło ci do głowy).

 

            Z tomu Dni i noce (2009)