Marta Podgórnik to poetka rockowa. Czas nie wypływa na to, co ona gra. Za to ona gra z czasem o wszystko. I póki co – trzyma się na scenie naprawdę mocno.
MARTA PODGÓRNIK – poetka, redaktorka, krytyczka. Urodziła się 2 czerwca 1979 roku w Sosnowcu. Uczyła się m.in. w V Liceum Ogólnokształcącym im. Andrzeja Struga w Gliwicach, tym samym, które ukończyli m.in. Adam Zagajewski, Julian Kornhauser i Krzysztof Siwczyk. Jej znajomość z dwa lata starszym Siwczykiem nie zaczęła się wcale w liceum, lecz wcześniej – w trakcie konkursu poetyckiego Kacze Pióro, do którego Podgórnik przystąpiła jako uczennica szkoły podstawowej.
Z podtytułu dzieł zebranych wynika, że wiersze, które zdecydowała się publikować, powstawały od 1993 roku, zapewne jednak pierwsze próby poetyckie podjęła znacznie wcześniej. W 1996 roku, jako siedemnastolatka, zdobyła nagrodę główną w II Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina i w ramach nagrody opublikowała w Łodzi arkusz poetycki „Próby negocjacji”. Bywała w kultowym klubie Perełka w Gliwicach, gdzie zaprzyjaźniła się i artystycznie związała ze śląską grupą poetycką Na Dziko. Pisywała recenzje (m.in. do pism „FA-art” i „Studium”).
Wcześnie związała się wydawniczo z Arturem Bursztą: już w 2000 roku wydała w jego wydawnictwie książkę poetycką „Paradiso”, którą zdobyła nominację do Paszportu „Polityki”. Wszystkie kolejne książki także opublikowała nakładem Biura Literackiego. W 2004 roku tom „Długi maj”, w 2005 roku – „Opium i Lament” (wznowienie „Próby negocjacji” i „Paradiso”), w 2006 – „Dwa do jeden”. Następnie ukazało się „Pięć opakowań. 1993–2008”, czyli zbiór zawierający cztery wcześniejsze tomy oraz datowany na 2008 rok cykl „Gwiazdor rocka i królowa disco”. W 2008 roku poetka otrzymywała półroczne stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W 2011 roku ukazała się książka z wierszami i poematami prozą „Rezydencja surykatek”, za który Podgórnik otrzymała w 2012 roku Nagrodę Literacką Gdynia oraz liczne nominacje: do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”, Nagrody im. K. I. Gałczyńskiego „Orfeusz” oraz Nagrody Literackiej „Gryfia”. W 2015 roku poetka opublikowała w oficynie Burszty kolejny tom poetycki – „Zawsze”. Książka ta przyniosła jej nominację do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius” oraz Nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Poetka przygotowała dla Biura Literackiego „Seans na dnie morza” – wybór wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, do którego napisała również posłowie. Z kolei w 2014 roku wytypowała do druku i opatrzyła posłowiem wybór tekstów Kory (właśc. Olgi Jackowskiej) zatytułowany „Stoję, czuję się świetnie”.
W 2012 roku Roman Honet przygotował dla wrocławskiej oficyny wybór wierszy Marty Podgórnik pod tytułem „Nic o mnie nie wiesz”. W posłowiu do zbioru autor kładł nacisk na to, że bohaterem Podgórnik jest „człowiek, którego świat wprost, zwyczajnie: wali po łbie. […] Ale ów okładany człowiek ma w sobie kowbojski typ waleczności, wyhodował upór, wściekły i równocześnie długotrwały”, czym zaznaczył swój dystans do definiowania twórczości Podgórnik jako pisarstwa kobiecego.
Jest związana trwałą współpracą z Biurem Literackim, dla którego pisuje teksty krytyczne i uczestniczy – wraz z Joanną Mueller, Dariuszem Sośnickim i Romanem Honetem – w kolejnych edycjach projektu „Połów”. „Wyławia” ciekawych autorów przed debiutem książkowym oraz współredaguje almanachy najmłodszej poezji polskiej.
Wiersze Podgórnik tłumaczono na języki obce i publikowano za granicą (m.in. w Czechach, Hiszpanii, Izraelu, Japonii, Rosji, Rumunii, Słowenii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, na Słowacji, Ukrainie i Węgrzech). Poetka uczestniczyła w warsztatach i projektach translatorskich w Krakowie, Niemczech, Rumunii i na Słowenii.
Marta Podgórnik jest jedną z bohaterek powieści Adama Kaczanowskiego pt. „Awersja” (2007). Mieszka w Gliwicach.
BRAK POKOLENIA, BRAK WSPÓLNOTY
Wiersz „rocznik” inaugurujący tom „Długi maj” rozpoczyna się następująco: „1994, klasa francuska. biblią jest sartre, faustem / von daniken. nowa wrażliwość dopiero ma nadejść”.
Gotująca się do życia licealistka wiele obiecuje sobie po coraz mniej platonicznej miłości („seks egzystuje na marginesie prestiżowych randek”), a przy tym posiada jeszcze sporo idealizmu i dobrotliwych złudzeń wobec współtowarzyszek swojej historii („każda wierzy że się zabezpieczy, / a w razie czego nie pozbędzie się”). Przyszłość wydaje się jej obiecująca, szeroko przed nią otwarta. Pierwsze wersy tomu z 2004 roku przywodzą na myśl notatki dzienne z młodzieńczego dziennika – zresztą w takiej konwencji utrzymany został również wiersz drugi, zatytułowany „oby tak dalej”. Niewczesne teksty, publikowane przez dojrzałą (dwudziestopięcioletnią) kobietę, nie są tylko sentymentalnymi wspominkami, a raczej śladem tego, czego u Podgórnik nie ma. A nie ma pokolenia. Jest tylko rocznik.
Skoro nie ma pokolenia, nie ma też wspólnego przeżycia, wspólnej sprawy. Trzeba powiedzieć mocniej: nie ma rewolucji estetyczno-światopoglądowej ani przełomu, bo te zostały przeżyte i przeprowadzone przez starszych kolegów po piórze. Oni, owszem, są pokoleniem. Poetka natomiast pochodzi z rocznika, który jednakowoż nie jest dla niej miejscem wspólnoty, a tylko punktem, z którego się odbiła. To właśnie stąd – z „klasy francuskiej” – wystartowała bohaterka Podgórnik i na długo przed maturą zdystansowała rówieśników. Nie chodzi o to, że umiała więcej niż inni, lecz o to, że znacznie wcześniej (nazbyt wcześnie) wiedziała, czego chce.
W 2011 roku, w tomie „Rezydencja surykatek”, Marta Podgórnik opublikowała poemat prozą „Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta”, w którym estetyzowała (mityzowała) wspomniany czas następująco: „Rzuciła szkoły najprędzej, jak się tylko dało, bo już wiedziała, że chce być królową poezji. […] Była druga połowa lat dziewięćdziesiątych (mowa o wieku). Debiutowała z nawet niezłym hukiem. Następne cztery lata przeżyła jak we śnie. Publikacje, imprezy, spotkania autorskie, czasopisma, książki, audycje, gazety. Kolejne Państwowe poznała, by tak rzec, od samej podszewki”.
Szybka, bo intuicyjna, i nieomylna (skoro się udało) decyzja z jednej strony zintensyfikowała życie bohaterki poetyckiej (najpewniej też samej poetki), z drugiej – uruchomiła lawinę. Albowiem między poznawaniem życia „od samej podszewki” a zwątpieniem, niespełnieniem, rozpaczą droga wcale nie jest daleka, z pewnością jednak jest nieuchronna („Potem jest szpital”).
Jazda bez trzymanki z „klasy francuskiej” na oddział szpitalny to przecież nic innego jak droga młodej dziewczyny zapatrzonej w „kariery” starszych kolegów. Droga niecierpliwej buntowniczki, która nie chce marnować czasu w ławce uniwersyteckiej, w poczekalni, w kolejce, ponieważ zakosztowała już smaku bycia „królową poezji” i zasmakowało jej. Sęk w tym, że to, na co czeka rwąca się do rockowego życia bohaterka Podgórnik, już się – niestety – odbyło. A teraz tylko wraca: jak refren.
JAK ZDARTA PŁYTA?
W wierszach autorki „Prób negocjacji” rzeczywistość posiada statut zastanej, niezmiennej. Jakby potencjał rewolucyjny wygasił się, przenicował w codzienności. Miłość jest albo taka jak w romansach, albo jak w rockowych piosenkach. Krótko mówiąc – zgrana płyta. Nawet seks, którym ewidentnie epatuje poetka, nie stanowi impulsu do zmian lub choćby krytycznego myślenia.
Bohaterka Podgórnik widzi dokładnie tę sferę tak, jak ją zaprojektowali kontestatorzy z latach sześćdziesiątych. Jakby nic od tamtego czasu nie drgnęło. Być może sądzi, że po rewolucji seksualnej kobiecie nie wypada pozostawać niewyzwoloną. Być może boi się, że wszczęcie dyskusji o wolnej miłości zostałoby odebrane jako wstecznictwo.
Tymczasem Jenny Diski w książce wspomnieniowej „Lata sześćdziesiąte” problematyzowała tę sprawę następująco: „Odcięliśmy się od konwencji, lecz wynaleźliśmy sobie nowe, w których męczyliśmy się tak samo. Wyzwolenie, przynajmniej w sferze seksualnej, było nową formą narzuconej odgórnie moralności, równie restrykcyjną i co najmniej tak samo represyjną jak te, o których stworzenie oskarżaliśmy naszych rodziców. Starsze pokolenie nazywało to permisywizmem, lecz nasz permisywizm sprowadzał się raczej do zestawu rozkazów dotyczących tego, jak nie słuchać starszych”.
Podobnej przenikliwości w stosunku do kontrkultury nie sposób dostrzec w wierszach autorki „Pięciu opakowań”. Jakby poetce nie przychodziło w ogóle do głowy, że nawet alternatywa jest – nie może być bowiem inaczej – jedną z wielu konwencji. Tak więc bohaterka Podgórnik (dziewczyna do szpiku kości kontrkulturowa) nie ma żadnych podejrzeń wobec wolnej miłości. Co więcej, uważa ten sposób na życie za własny, naturalny dla takich typów jak ona. Wpada zatem co rusz w te same pułapki, w których od zawsze tkwią dziewczyny wyzwolone: „wtedy nie wzięłam cię / poważnie, tylko do ust”.
Okoliczności naszkicowane w gorzkim wierszu „szerokie spektrum” z debiutanckiego tomu to dość typowa sytuacja u Podgórnik: chłopcy dobrze się razem bawią (są grupą, zespołem, pokoleniem), a osamotnione dziewczęta usychają z tęsknoty nad drinkiem: „tonę we łzach na dworcu, bo nie chciałeś / pójść ze mną do łóżka” – tak spuentowany został wiersz „risum teneatis”.
DOLA KOBIETY
W świecie Podgórnik kobiety często słyszą odmowę, lecz mimo tego że są odrzucane, wykorzystywane, zaniedbywane, i tak pozostają w pełnej dyspozycji: można je „posuwać przelatywać przelatywać posuwać”. Bowiem sprawy związane z cielesnością, seksualnością, rolami społecznymi wcale nie są wierszach Podgórnik miejscem prawdziwej emancypacji czy przestrzenią suwerennej decyzji. Wybór ma mężczyzna. Kobieta ma za to dolę. I tak jest zresztą na każdym – nawet artystycznym – polu: „spłodzenie dziecka dla pisarza jest twórczą podnietą / pod warunkiem że pisarz ten nie jest kobietą”. Podgórnik, owszem, odrzuca zmaskulinizowaną kulturę oficjalną, ale robi to tylko na rzecz równie zmaskulinizowanej – jawnie wręcz seksistowskiej – kontrkultury. Innych rozwiązań nie tyle nawet nie szuka. Więcej nawet – inne rozwiązania otwarcie wręcz postponuje.
Dźga ironią przede wszystkim środowiska zaangażowane, postępowe: „drinki im ostygły” – rzuca w prześmiewczym wobec akademickiego i „poradnikowego” feminizmu wierszu „emancypacja”. Jednocześnie zaś dwoi się i troi, by zainstalować się po męskiej stronie sceny poetyckiej. Interesują ją bowiem takie cechy podmiotowości, jak pewność własnych racji, bezkompromisowość, bezwzględność.
Zdaniem Anny Kałuży stawką tych wszystkich gier – tak z mężczyznami, jak z kobietami; tak z konserwatyzmem jak i z feminizmem – jest „mocne kobiece Ja”: „Autorka «Dwa do jeden» wyposażyła je w stały zestaw emocji (rozczarowanie, smutek, rozgoryczenie tzw. doświadczonej kobiety) oraz wprowadziła w stały kontekst (literackich i miłosnych przygód). To łatwo rozpoznawalna figura kogoś, kto szybko racjonalizuje swoje klęski, przypatruje się im z niekłamaną pasją i masochistycznie rozciąga je w czasie, pozostając jednocześnie w kontrze do dwóch wzorów kultury, które wydają mu się w odniesieniu do przygód podmiotu najbardziej aktywne, czyli do patriarchatu i feminizmu”.
Bohaterka Podgórnik staje w kontrze zarówno wobec tradycji (poświęcającej się żony i matki), jak i wobec nowoczesności. Bo przecież nie po drodze jej również z kobietami opisywanymi w lśniących, kolorowych magazynach – nie jest ciekawa ani ich karier, ani ekologicznie wychowywanych dzieci, ani też wielkomiejskich rozrywek. Nieprzekraczalnym dla niej horyzontem jest estetyka spod znaku rocka i alternatywy, a co za tym idzie – kultowa biografia. Jeśli ma swoich idoli, to są nimi bez wątpienia Laurie Anderson i Lou Reed. Z poetów zaś – Rafał Wojaczek oraz Marcin Świetlicki (twórczość poetki definiuje się zresztą zwykle jako „bezkompromisowy ekshibicjonizm”). Stąd kreowany przez nią świat pozostaje najczęściej recepcją męskich fantazmatów tudzież zbiorem obrazoburczych chwytów.
O zatęchłej rzeczywistości z kody wiersza „wybory” Anna Kałuża pisze, iż jest to taki sposób użycia „retoryki seksualnej”, by stała się ona „poręczną metaforą rzeczywistości”, „filtrem, przez który widzi się świat”. I choć w wierszach gliwickiej poetki dużo się mówi o seksie, to gest ten wcale nie posiada „siły transgresyjnej”, a przez to nie oznacza też, jak konkluduje Kałuża, „odkrywania nowej wiedzy o podmiocie”: „Mówienie o seksie w tych wierszach wypełnia pustą retorycznie przestrzeń, niczym dekoracyjna, podręczna i poręczna opowieść, która zawsze wszystkich zainteresuje i zajmie”.
(ZA) MOCNE „JA” POETYCKIE
To, co manifestuje się w wierszach Podgórnik, Joanna Mueller nazywa „seryjną obosiecznością”: „najlepsze wiersze Podgórnik, te dawne i te nowe, są obosieczne jak seryjne samobójstwo. Różnica tkwi w niegdysiejszych i dzisiejszych obiektach owego straceńczego aktu. Wcześniej samobójstwo dotyczyło bohaterki, obecnie – zwraca się w stronę słów”. Karol Maliszewski przypomina natomiast, że w debiutanckich „Próbach negocjacji” „Nastoletnia bohaterka w szpitalu, w sali wypełnionej niedoszłymi samobójcami, pociesza się «Schizmą». Tomik Świetlickiego łączy ją z jedyną do zaakceptowania w tamtej chwili tradycją: tradycją gniewu, sarkazmu i odmowy”.
Mueller rekonstruuje drogę tej „obłąkanej” i „śmierci pragnącej” fanki do dojrzałego (zdolnego bowiem do wnikliwej wiwisekcji) podmiotu lirycznego „Dwa do jeden” następująco: „O ile dawniej stalówka pióra nazbyt często kojarzyła się autorce z brzegiem żyletki, o tyle dzisiaj prowadzi ją po kartce głównie współczujące jak mizerykordia ostrze ironii. […] Samounicestwienie – nie bohaterki już, lecz słów – odbywa się zupełnie cicho, bo wielokrotnie i bez końca, dotyka, jak w spojrzeniu melancholika, wszystkiego i wszystkich, ale nigdy nie przynosi ukojenia, wreszcie – okazuje się, na przekór romantycznym rojeniom niedoszłych samobójczyń, «tylko objawem Twojej choroby. Nie aktem»”.
Ostentacyjne gesty z pierwszych książek z czasem ustąpiły przepełnionym najrozmaitszymi symptomami słowom, zdaniom i wierszom, które teraz „tężeją” w coś nieprzezwyciężalnego, zaraźliwego albo właśnie obosiecznego, czego symptomem może być przykładowo motyw „maszyny do lodu” („Wołają na mnie «Maszyna do lodu»” – jak głosi wiersz „Drobiazgowa Explozja”).
PRZEGIĘTA KRÓLOWA POEZJI
Poezja Podgórnik z książki na książkę pęcznieje, dając sygnały czegoś dojmująco nieprzezwyciężalnego – co ani nie pozwala żyć, ani też nie zabija. W „Rezydencji surykatek” wiadomo już, że chodzi o melancholię, którą cechuje taka właśnie bezwzględność. Uporczywe, nieuchronne, „seryjne”, lecz w gruncie rzeczy mało spektakularne działanie melancholii stawia bohaterkę książki („królową poezji”) w trudnej sytuacji, bowiem od takich jak ona „cały świat, o ile w ogóle zaprzątną jego głowę, oczekuje wyłącznie, efektownego w miarę możliwości, samobójstwa”. Świat srodze się w takim razie zawiódł na „królowej poezji”, która umarła „w rządowej klinice” – „pięćdziesiąt sześć lat, cztery miesiące i dwanaście dni” po tym, jak zrozumiała, że bezpowrotnie straciła „gwiazdora rocka”.
Skazana na starość „królowa poezji” z „Rezydencji surykatek” może być albo cieniem, albo karykaturą tamtej intensywności, ekspansywności i bezkompromisowości, jakie znamionowały bohaterkę trzech pierwszych książki poetyckich Podgórnik – tej młodej, utalentowanej dziewczyny, która przeglądała się w „Schizmie” niczym w lusterku. W książce z 2011 roku została z niej już tylko „grafomanka ze złamanym sercem”, a jej ogromny potencjał alternatywny czy kontrkulturowy roztrwonił się gdzieś, wyczerpał.
Zdaniem Joanny Orskiej ta kiczowata i miejscami mocno przegięta „królowa poezji” stanowi coś więcej niż tylko figurę egzaltowanej poetessy – to kreacja sztuczna, sceniczna, sensu stricte kampowa: „ze spływającym po policzkach tuszem do rzęs, otuloną poruszanym sztucznym wiatrem od morza szalem z drogiego jedwabiu, efektownie łamiącą obcas na metalowych schodach”. Hipoteza wrocławskiej badaczki potwierdzałaby zatem opinię Anny Kałuży, według której „ja” kreowane przez Podgórnik „zbyt wyraziście i, by tak rzec, na pierwszym planie, wskazuje na tekstowość i sztuczność własnych konstrukcji”. „Królowa poezji” ucieleśnia (zbyt) wiele wewnętrznie sprzecznych mitów dotyczących „złotych lat ponowoczesności” – jest więc osobliwą figurą, w której zderzają się marzenia o splendorze, luksusie, karierze, prestiżowych nagrodach literackich z reprodukowanymi każdego dnia w prasie, romansach, poradnikach, serialach wyobrażeniami na temat życia, miłości, szczęścia i – rzecz jasna – spełnienia. Ucieleśnia również mit nowoczesnej artystki – w „Rezydencji surykatek” jest nią zresztą Izadora Duncan, bohaterka wypowiedzi Karola Bunscha przywołanej przez Podgórnik w charakterze motta otwierającego książkę. Według mitu reprodukowanego przez Podgórnik artystka nowoczesna winna być zawsze niepokorna i taka właśnie jest „królowa poezji”, która „rzuciła szkoły najprędzej, jak tylko się dało”.
W PROWOKACYJNYCH POZACH
Bohaterka Podgórnik bywa bezkompromisowa, nieprzejednana, wręcz okrutna wobec samej siebie („Nie jestem poetką intelektu, ponieważ mam cipkę, a nie chuja; moje poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. […] Wiem, że to będzie moja najsłabsza książka”). Jednocześnie jest w niej tyle tkliwości, wyrozumiałości i cierpliwości względem chłopców, kochanków, idoli. Jak zauważyła Agnieszka Wolny-Hamkało, bohaterkę otaczają mężczyźni narcystyczni, z którymi relacje z definicji są nierównorzędne i niesymetryczne – „gwiazdor rocka” jest jednocześnie „cielesny i boski”, łączy w sobie „sacrum i profanum”.
Marta Podgórnik chętnie opowiada o karierach „gwiazdora rocka” i kolegów po piórze („nie napiszę / tych paru dobrych wierszy, bo już je napisali chłopcy”), swoje dokonania zaś bezustannie dekonstruuje, destruuje, unieważnia, nawet znieważa. Niby to oczywiste, że jest dobra („Nie ma jeszcze trzydziestki, a już ma zapewnione miejsce w pierwszej dziesiątce swojej generacji”), a jednak nie czuje się wcale doceniana. Często skarży się, że nikt jej nigdy nie pyta o zdanie, nikt jej nie wyczekuje, nikt nie rwie szat z powodu jej (nie)obecności. Z pisaniem idzie jej zatem identycznie jak z seksem: w obu sferach jest co najmniej nadwyrazista i w obu toczy ją niespełnienie. Owszem, pije dużo, lecz coraz częściej nikt nie towarzyszy jej ani w hotelowym barze, ani tym bardziej w pokoju. A jeśli już ktoś ją „dyma”, to robi to w pośpiechu, „w skarpetkach na hotelowym łóżku”.
Z jednej strony bohaterka Podgórnik odstrasza chłopców hardcorową zagrywką, z drugiej zaś boi się zrzucić z siebie ten nadwyrazisty sztafaż. Być może tylko w prowokacyjnych pozach czuje się na sto procent sobą, a zatem bezkompromisową wobec siebie i sztuki poetką. W efekcie – i w życiu, i w poezji wybiera strategie afektywne. Raz będzie to odpowiednio wyreżyserowana śmierć (jak w wierszu „płytoteka”), innym razem akt miłosny, który wyda jej się (lub nie) ledwie odpowiednią oprawą do własnych przeżyć estetycznych (jak w wierszu „Opole w wodzie”).
Monika Glosowitz słusznie zauważyła, że persona mówiąca w wierszach Marty Podgórnik stawia zawsze na ekstremalne modele miłości: romantyczny albo późnodwudziestowieczny. W pierwszym przypadku jest zupełnie bez szans, o czym zresztą wie doskonale – zna bowiem ten model z literatury. Z kolei przypadek drugi, polegający na „urzeczowieniu uczucia, poddaniu go sprzedażowej kontroli i normom efektywności”, też musi być jej znany nie gorzej niż każda inna stara śpiewka. Jeśli więc coś niewątpliwie łączy wczesną i późną bohaterkę wierszy Podgórnik, to jest to przede wszystkim kwesta afektów, rezonowania ze światem, wpływu wywieranego na otoczenie.
Jedną z manifestacji tej siły, w jaką chciałby zaopatrzyć Podgórnik własne wiersze, zdaje się być co rusz przywoływana na scenę tekstu kapela The Śmierć.
SAMO ŻYCIE (I LITERATURA)
Marta Podgórnik jest mistrzynią „błyskotliwych fraz”, o czym pisze zresztą w wierszu „marny pożytek”, zaczynającym się od kwestii: „na ile błyskotliwych fraz przełożę ten smutek? / to zależy od formy. nie wiersza, a mojej”, a kończącym się jeszcze efektowniej: „idź i już nie wracaj. […] nie wracaj, bo rozpieprzysz mi koncepcję książki”. Jest też specjalistką w poetyckiej eksploatacji tego, co zwie się „życiem literackim”, „prozą życia”, „literaturą pisaną przez życie” i w ogóle wszelkimi relacjami, jakie sobie można wyobrazić na styku słów „życie” oraz „literatura”.
Gra tymi pojęciami w taki sposób, że zawsze splotą się jej w coś balladowego, rockowego, ludycznego. Częste refreny, wyraźny rytm, wyliczanki, rymowanki sprawiają, że jej liryczne historie – nieodmiennie ciążące ku aforyzmowi lub wyrażonej w kilkunastu słowach anegdocie – łatwo wpadają w ucho, chętnie się dają powtarzać, a przy tym idealnie odpowiadają w nastroju i formie nieco prowincjonalnej i ostentacyjnie anachronicznej rzeczywistości, jaka zwykle się z nich wyłania.
Wbrew oczekiwaniom publiczności, która spodziewa się po inżynierze solidnego mostu, po rockmanie dobrej piosenki, a po poetce efektownego samobójstwa, Podgórnik drobiazgowo opisuje życie własnego podmiotu lirycznego, zwłaszcza zaś jego intensywnych interakcji z innymi podmiotami literackimi, formując bardzo często na marginesie podobnych przygód metapoetyckie i autoironiczne uwagi.
I choć wyłaniające się z jej wierszy strzępy przyszłych podręczników do historii literatury oraz kronika życia towarzysko-literackiego są zasadniczo bardzo ciekawe, to jednak możliwości tego, co może się w nich zdarzyć, ograniczają się do ledwie kilku wariantów. W konstruowanym przez poetkę świecie częściej coś nie może się zdarzyć, niż zdarzyć się może, a jeśli już coś się zdarza, to z kolei pozostaje niespełnione. Krótko mówiąc, to świat straconych szans i rozmaitych przeżytków.
„Królowa poezji” i „gwiazdor rocka”, owszem, żyją rockowo – w trasie. Jednakże odwiedzane przez nich miejsca to najczęściej bliźniaczo do siebie podobne miasteczka powiatowe – przestrzenie ograniczone zwykle do dworca PKP, hotelu, baru, poczty, domu kultury, dancingu, ewentualnie dyskoteki. Podgórnik mości swych bohaterów w niewspółczesnych dekoracjach, jakby chciała podkreślić, że w ogóle jej nie interesują bezustannie aktualizowane narracje o rzeczywistości.
Przekaz jest jednoznaczny: to, co ona i jej starsi koledzy publikują w poczciwych mediach (w formie liryki „postbulionowej”), to są (prawdziwe) wiersze, gdy tymczasem twórczość wielu jej rówieśników to ledwie posty, statusy na fejsie, (nowo)medialny hałas. Feminizmem, ekologią, posthumanizmem, opresyjnym korporacjonizmem, krwiożerczym kapitalizmem i innymi ważnymi dla współczesnych problemami Podgórnik w ogóle się nie interesuje – poetka woli w kolejnym wierszu raz jeszcze porozmyślać nad odbytą lata temu podróżą do Skierniewic.
Bohaterka ostatnich książek poetyckich Podgórnik żyje przeszłością, choć to bardzo kosztowna praktyka, bo czas rozwiewa większość jej złudzeń. A jednak pogrąża się w przeszłości, ponieważ czuje, że tak jest lepiej dla wierszy. „To chyba normalne, że nie zamykam się w stolicznym fitness clubie, na placu zabaw, w kawiarni z mocco latte czy jak tam to się nazywa, żeby pogadać o gender i warsztatach azjatyckiego wachlowania pochwą. Jestem pisarką. Liczy się wiersz” – mówi w rozmowie z Joanną Mueller. Nie interesują jej ani zmienianie świata, ani tym bardziej celebracja teraźniejszości, bo zasadniczą stawką jej działań od zawsze pozostaje „życie towarzyskie” wiersza – pisała o tym w tekście „promocja jaworskiego na stoisku PIW-u”.
Marta Podgórnik od dwudziestu lat pisze tak, jakby ciągle miała dwadzieścia lat, a wspólnotę interesów oraz tradycji ustanawia w miejscach wspólnych dla potencjalnej publiczności ostatniej dekady XX wieku. Stąd kreowana przez nią bohaterka tak żywo reaguje na niegdysiejszych idoli, tak często fantazjuje na temat cudzych wierszy i poetyckich karier, i z takim namaszczeniem obmyśla swoją przyszłość – jakby dopiero czekała na życiowo-pisarskie spełnienie, na te „prawdziwe” wiersze, a więc na wiersze równie oryginalne i radykalne, jak te z epoki „brulionu”.
ŚMIERĆ TOWARZYSKA
Znamienne, że z każdą kolejną książką w wierszach Podgórnik pojawia się coraz więcej symptomów „śmierci towarzyskiej”, która z wolna zajmuje przestrzeń niegdysiejszego „życia literackiego”. Ma więc jej bohaterka na koncie „wzruszającą przeszłość” i widoki na beznadzieją przyszłość, na przykład tę z dojmująco współczesnego wiersza „Zimna książka”: „Nie wierzę w miłość, malowany chłopcze. / Kredyty we frankach, stopy procentowe, i cała ta / draka z ciążą zagrożoną // I oddziałami patologii ciąży”.
Ten wiersz, opublikowany w maju 2016 roku, jest nie tyle wyrazem krytyki późnokapitalistycznej rzeczywistości, co całkowitą niezgodą na ekonomię dzisiejszej miłości. „Kochała, kiedy to znaczyło samotność, / lecz skąd ma wiedzieć, czy zniosłaby bliskość?” – tak w wierszu „Oksymoron” z tomu „Zawsze” rozprawia się poetka ze złudzeniami na temat swojej bohaterki.
W opinii Podgórnik „królowa poezji” nie może nie być samotną, niespełnioną kobietą, bo kobieta spełniona to drugie imię kiczu (tak w życiu jak w wierszu): „w pół roku sypiania w kółko z tym samym facetem / zostałam z tyłu jeśli chodzi o rozwój swych intymnych / technik co gorsza zaczęłam roić jakieś / białe domki. // wypadłam z obiegu, omijałam rauty, a teraz, kurwa, / nie mam o czym pisać. a młodość już nie taka / i już inne damy zapewniają sobie szybki skok na łamy / co gorsza beztalencia”.
Przytoczony wiersz „mały nostradamus” pochodzi z książki opublikowanej w 2000 roku, co potwierdza hipotezę Mueller o tym, że z biegiem czasu afekty i racje Podgórnik nie ewoluują w nowe jakości, tylko ulegają „tężeniu” i zasadzie „seryjności”. Można by rzec, że z intensywnego życia środowiskowego przeistaczają się w „śmierć towarzyską” na raty.
Karolina Felberg-Sendecka
http://vod.tvp.pl/21023359/marta-podgornik
http://biuroliterackie.pl/autorzy/marta-podgornik-2/media/?singlemovie=124926
WYBRANA BIBLIOGRAFIA
- Monika Glosowitz, „«Struktura małego systemu». O miłości w poezji Marty Podgórnik”, „Wakat”, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://wakat.sdk.pl/struktura-malego-systemu-o-milosci-w-poezji-marty-podgornik;
- Anna Kałuża, „Kiedy poezja? Możliwości poezji we współczesnym świecie komunikatów”, [w:] „Tajne bankiety”, red. Paweł Kaczmarski, Marta Koronkiewicz, Paweł Mackiewicz, Joanna Orska, Jakub Skurtys, WBPiCAK, Poznań 2014;
- Anna Kałuża, „Seks odczarowany: Długi maj Marty Podgórnik”, [w:] „Bumerang. Szkice o poezji polskiej przełomu XX i XXI wieku”, Biuro Literackie, Wrocław 2010;
- Karol Maliszewski, „Mistrz, patron, przyjaciel – o jawnych i ukrytych przywołaniach w poezji lat 1989–2009”, [w:] „Nowe dwudziestolecie. Szkice o wartościach i poetykach prozy i poezji lat 1989–2009”, red. P. Śliwiński, WBPiCAK, Poznań 2011;
- Piotr Marecki, Igor Stokfiszewski, Michał Witkowski (red.), „Tekstylia. O «rocznikach siedemdziesiątych»”, Krakowska Alternatywa i Rabid, Kraków 2002;
- Tomasz Mizerkiewicz, „Nadmatka Nadchodzi (Awersja Adama Kaczanowskiego)”, [w:] „Literatura obecna. Szkice o najnowszej prozie i krytyce”, Universitas, Kraków 2013;
- Joanna Mueller, „Seryjnie i obosiecznie. Roztwory przesycone Marty P.”, [w:] „Stratygrafie”, Biuro Literackie, Wrocław 2010;
- „Bohaterki rodzą się zmęczone. Z Martą Podgórnik o książce Zawsze rozmawia Joanna Mueller”, http://portliteracki.pl/przystan/teksty/bohaterki-rodza-sie-zmeczone, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:];
- Joanna Orska, „Królowa poezji”, „Odra” 2011 nr 6;
- Dariusz Pawelec (wybór, oprac., komentarz), „Martwe punkty. Antologia poezji «Na Dziko» (1994 –2003)”, Ars Cameralis, Katowice 2004;
- Agnieszka Wolny-Hamkało, „Młodość poszła sobie «w pizdu»”, http://www.dwutygodnik.com/artykul/2072-mlodosc-poszla-sobie-w-pizdu.html [dostęp 8 sierpnia 2016 roku].