Joanna Orska
W słynnym szkicu Parataksa. O późnej liryce Hölderlina Theodor W. Adorno –polemizując z Heideggerowską wykładnią owej liryki – stwierdza:
Estetyczna lichota wynika z lichej estetyki, z mylenia poety, u którego prawda zapośredniczona jest w ułudzie, z tym, który „ustanawia”, a więc rzekomo ingeruje w samo Bycie. (…) Każda interpretacja utworów poetyckich, redukująca je do owej „wymowy” (Aussage – chodzi tu o przesłanie, ideę, prawdę dzieła), jest pogwałceniem specyficznej prawdy poezji, która filozofią nie jest (…) i łączy się koniec końców z ideologiczną wiarą, że zło i poniżenie, doświadczane w realnym świecie, można odwrócić dzięki sztuce – skoro droga do rzeczywistych zmian jest zamknięta[1].
Zła nie można odwrócić dzięki sztuce. Z perspektywy lat dziewięćdziesiątych, u początku których stoi przekonanie o słabości wielkich projektów filozoficznych, jest to być może prawda aż nadto banalna. Wydaje się jednak, że jej najistotniejszy sens – dotyczący sztuki – został w pewnym sensie przeoczony przez krytyków usiłujących doszukać się nowych korzeni poetyckiej wspólnoty w prywatności, jednostkowości, osobności czy autobiografizmie. Wymienione tu przeze mnie określenia składają się w zasadzie na komplet haseł, za pomocą których najczęściej charakteryzowano poezję Piotra Sommera. Właśnie dlatego, jak sądzę, jego liryczna strategia, obok poetyckiego dyskursu Bohdana Zadury, była najczęściej przywoływana jako znacząca dla najważniejszych debiutów lat dziewięćdziesiątych, które wyróżniać się miały takimi właśnie cechami. A jednak pisząc o autobiografizmie, prywatności czy jednostkowości pojętej w tradycyjnie podmiotowy sposób, nie uciekamy od problemów, na które w swoim eseju o Hölderlinie wskazuje Adorno. Dopóki bowiem traktujemy poetyckie medium w kategoriach odbicia, reprezentacji czy też powielenia tego, co wobec poezji zewnętrzne, oddajemy poetyckość filozofii. Mylimy więc poetę, „którego prawda zapośredniczona jest w ułudzie”, z tym, który coś „ustanawia”.
Ciekawe, że obie te możliwości funkcjonowania poezji są dla szeroko pojętej, także późnej nowoczesności jednakowo oczywiste. Poezja, która pragnie coś „ustanawiać”, posiada niewątpliwe mocniejszy głos od tej, która nierozsądnie wskazywać będzie na własną ułudność – szczególnie w perspektywie debaty publicznej, niezależnie od tego, w jaki sposób zechcemy ją pojmować. Z drugiej strony teza o ułudzie poezji jest na forum debat publicznych powszechnie akceptowana. Dopóki punktem odniesienia dla poezji pozostaje filozofia, dopóki rozmawiamy o jej filozoficzności – a więc przekładalności języka poetyckiego na wartości znaczące w perspektywie agory – dopóty pozostaje ona wobec tego, co dla społeczeństwa posiada centralne znaczenie, w podwójnie niekorzystnej sytuacji. Spodziewamy się po niej głosu mocnego, chociaż przyznaliśmy jej słaby, który tylko czasem bywa sztucznie wzmacniany – na przykład poprzez podjęcie odpowiednio politycznego tematu. Poezja przemawia więc z marginesu, który wyznaczyło jej społeczeństwo, a raczej jego ukształtowany przez myśl filozoficzną „symulakr”. Nawet jeśli więc ustanawiać coś w końcu próbuje – na tym bowiem polega jej zadanie wobec współczesności – to jednak nie do końca ustanawiać może, skoro z punktu widzenia centralnych zagadnień debaty publicznej jej sprawa pozostaje zawsze drugorzędna. W tej perspektywie poezja jest może piękniejszą, ale zawsze gorszą i – niestety – głupszą siostrą filozofii. Estetyczna lichota… tak zapewne powiedziałby autor Teorii estetycznej. Sommer w jednym ze swoich wczesnych wierszy, Oddech Majakowskiego, w podobnym guście, choć nie tak srogim tonem pisze:
Żona mówi, że wszystko jest rezultatem epoki:
słowa, ilość słów, ich porządek, dłuższe
lub krótsze dni; zresztą nie pamiętam,
może to ja tak jej powiedziałem; jak gdyby
wiatr historii smagał, to znów szczypał
twarz.
Właściwie czemu „nie można” pisać o poezji?
Poezja to przecież nie słowa.
I trudno sobie wyobrazić, żeby epoka
była rezultatem słów, a jednak! Ponadto,
jeśli mówi to żona, słucham jej
uważniej niż paru panów wyrywających
włosy z pewnej potężnej dziewiętnasto-
wiecznej brody, która wkrótce
wyłysieje doszczętnie? (…)”
Czy naprawdę istnieje jednak jakaś „sprawa poezji”? A jeśli tak, to na czym miałaby polegać? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, odnosząc się do dwóch najnowszych tomów Piotra Sommera – wyboru Rano na ziemi, będącego niemal wierszami zebranymi tego autora, i jego nowej książki Dni i noce. Sądzę bowiem, że lektura właśnie tych tekstów – ze względu na właściwą im liryczną wrażliwość i pewien rodzaj poetyckiego nieprzejednania, któremu towarzyszy głębokie poczucie komunikacyjnej etyki – pokazuje doskonale, czym mogłaby być zanurzona we współczesności poezja. Dzieje się tak, jak sądzę, między innymi dlatego, że całości konsekwentnego Sommerowego projektu towarzyszy przekonanie, iż wiersz, który próbuje cokolwiek „ustanawiać”, strzela sobie de facto w swoją piękną liryczną stopę. „Wiersz musi być tym, czym jest./ Nie powinien udawać poematu/ ani zastępcy naczelnika powiatu/ ani sklepowej, która ma okres” (Pamiątki po nas, RNZ, 40) – pisze poeta. To właśnie przekonanie powoduje, że przedstawione przez Adorna warunki poetyckości zyskują w twórczości Sommera dodatkową, bardzo przekonującą wykładnię.
Ustanawianie Bytu albo bytów, ingerowanie w realność, odwracanie zła – w perspektywie Adornowskiej – nie jest więc tylko sprawą poezji, ale także filozofii; droga do rzeczywistych zmian pozostaje wszak dla nich obu zamknięta. Filozoficzny akt wiary w magiczną moc słów; w poetyckie fiat, pochodzi jednak właśnie z naiwnego przekonania o możliwości „ustanowienia” czegokolwiek raz na zawsze. W momentach politycznej radykalizacji życia społecznego owo przekonanie znajduje najdobitniejszy wyraz w propagandzie i cenzurze – karykaturalnych odpowiednikach literatury i krytyki. Nie od rzeczy będzie tu zacytować jeden z wcześniejszych wierszy Piotra Sommera, a mianowicie Rozmowność z Czynnika lirycznego, utwór, który w najnowszym wyborze Sommera, podobnie jak cytowane tu już Zaspy, nie został przedrukowany. Warto go przypomnieć, bowiem stanowi on szczególnie radykalną odmowę „ustanawiania” czegokolwiek, która – w wypadku Sommera – łączy się zazwyczaj z niechęcią do „bycia ustawianym”:
Ale obywatel powinien być uczciwy
i powinien mówić wszystko,
w końcu włączyło się z powrotem
telefony, żeby mógł się
porozumieć z przyjaciółmi,
czy z kim tam chce,
i byłoby wysoce niemoralne,
a mówiąc wprost, wręcz nieuczciwe
dzwonić do przyjaciela
i nie mówić wszystkiego
przez telefon, i w dodatku
dawać mu do zrozumienia
że wie się o wiele więcej[2]
Jeżeli wiersz Rozmowność będziemy interpretować w kontekście polityki, uderzającą cechą stanie się jego „nie-nowofalowość”. Można się w nim co prawda dosłuchać Barańczakowskich pogłosów, jednak brakuje mu patosu i heroiczności właściwej poetyckiej kontestacji politycznej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jeżeli przypomnimy chociażby jeden z wierszy autora Tryptyku z betonu, zmęczenia i śniegu, rozpoczynający się od słów: „I nikt mnie nie uprzedził, że wolność/ może polegać także na tym”[3], w którym doniosłą rolę pełnią „puszka groszku” i „nogawka zimowej bielizny”, będziemy musieli uznać, że trudno byłoby którykolwiek tekst Sommera uznać za bezpośrednio kontestatorski w „nowofalowym” sensie. Jeżeli w Rozmowności pojawiają się jakieś „emocje przedstawione”, to mówić należałoby tu raczej o całkiem prywatnym zniecierpliwieniu i irytacji głupotą systemu. W rzeczywistości jednak utwór posiada pewien rys, który powoduje, że polityczność oraz polityczny temat pozostają w nim sprawą drugorzędną i to wcale nie dlatego, że odrzucenie tego, co systemowe, zachodzi tu w przestrzeni całkowicie sprywatyzowanej. Jeśli nie potraktujemy tego tekstu jedynie jako historiograficznej ilustracji, będzie on znaczył dalej, więcej i inaczej, choć niewątpliwie kontekst historycznego doświadczenia pozostanie dla niego istotny. Główną rolę w Rozmowności odegrają wówczas komunikacyjne uwarunkowania, którym negatywnie przeciwstawiona zostaje przestrzeń przyjacielskiego dialogu.
„Prywatnie” rzecz biorąc, chodziłoby tu o pewną intymną rozmowę z przyjacielem, czy „z kim tam się chce” i o polityczne powody, w związku z którymi nie może ona dojść do skutku. Z perspektywy warunków komunikacji w Rozmowności, a więc także z punktu widzenia władzy, sam – polityczny lub nie – fakt posiadania tajemnic przedstawiony zostaje jako naganny. Posiadanie tajemnic przez dwójkę przyjaciół świadczy zazwyczaj o braku lojalności – tak głoszą niepisane zasady komunikacyjnej praktyki. W tekście informuje nas o nich – poetycko, estetycznie – naddany wobec omawianej rozmowy „największy przyjaciel człowieka”: system społecznego funkcjonowania, który zawsze pozostaje także obowiązującym systemem komunikacji, chociażby telefonicznej. Wszystko jedno czy zasada obowiązująca w rozmowie – nawet pomiędzy przyjaciółmi – została przez ów system wytworzona, czy tylko wykorzystana. Ważne jest, że funkcjonuje ona jako pewna odrzucana w utworze kulturowa norma jawności, która przekłada się także na normę językową.
Upolityczniony system komunikacji w wierszu Rozmowność, choć wyabstrahowany, dysponuje własnym, osobowym głosem – w wierszu Sommera użyczonym mu poniekąd przez sam podmiot utworu. Stare porzekadło głosi jednak: „strzeżcie się Danajów, zwłaszcza kiedy niosą dary”. Język zaś to szczególny dar – zwłaszcza kiedy pochodzi od poety. Tak więc w wierszu Rozmowność to nie „rozmowność” okazuje się rękojmią przyjaźni – ale małomówność; nie otwartość jest jej najszczerszym zadatkiem – ale przeciwnie: „dawanie do zrozumienia, że wie się o wiele więcej”. Dawanie do zrozumienia pozostaje tu także obietnicą; obietnicą spotkania w mityczno-prawdziwej przyszłości, tête à tête – poza obowiązującym komunikacyjnym systemem. Irytacja podmiotu utworu – który, jak się zdaje, wykorzystując ponowną możliwość połączenia się z przyjaciółmi, najchętniej przekornie by pomilczał – stanie się odczuwalna, jeśli całość tekstu ujmiemy w ironiczny nawias. Dopiero wtedy dotrzemy być może do pewnej „prawdy” tekstu, zapośredniczonej tu poprzez jego ułudę. Prawda ta – jeżeli w tym wypadku można w ogóle o prawdzie mówić – głosiłaby brak jakichkolwiek zobowiązań komunikacyjnych ze strony twórczego podmiotu. Warto zauważyć, że nie staje się on w związku z odmową komunikowania ani odrobinę mniej przyjazny, moralny czy też uczciwy – jak wydaje się mu zarzucać system. Wręcz przeciwnie.
Poezja Sommera niczego więc nie ustanawia. Także dlatego, że nawet jeśli konstruuje pewne reprezentacje „prawd”, to pozostają one ściśle negatywne. Sama możliwość prawdziwej, lecz niemożliwej w obecnych bądź ówczesnych warunkach „rozmowy” jest przeciwstawiona w wierszu szczerej, być może nadmiernie wylewnej „rozmowności”. Całość istotnej wymiany informacji odbywa się tu niejako poza komunikatem, poza tekstem wiersza i polega w dużej mierze na knuciu przeciwko mówiącemu systemowi, przeciwko warunkom porozumienia, w jakich postawiła przyjaciół sytuacja komunikacyjna. Wspólnota zarysowana w wierszu także spełnia się negatywnie. Jej podstawy ufundowane zostały przez prawo do skrytości i prawo do posiadania tajemnic, do bycia dookreślonym przez tajemnicę. A to przecież podstawowe prawa języka poetyckiego. Zakończę tę część rozważań cytatem z późniejszego tekstu, Piosenki pasterskiej, przynoszącej jedną z wielu wykładni Sommerowej ars poetica:
Czytaj te parę zdań, jakbym był
obcym, innym
językiem, którym może wciąż jestem
(choć mówię twoimi słowami, posługuję się
twoimi słowami); (…)
Czytaj, jakbyś miał słuchać,
nie rozumieć
Przypomniałam wiersz Rozmowność nie bez powodu. Wiersze Sommera zawsze zwracają się ku drugiej osobie; albo przypominają rozmowy, albo są przeprowadzanymi w obecności innych, czy pomimo tej obecności, rozmowami. Dialogiczność poezji autora Czynnika lirycznego podnoszono wielokrotnie, nie ma więc powodu, by jakoś szczególnie się nad nią rozwodzić. Podmiot wierszy Sommera zazwyczaj rozmawia z przyjaciółmi, z żoną albo dzieckiem, słowem z osobami, które uznajemy za najbliższe; często także z sobą samym. Znowu jednak, jak sądzę, niekoniecznie chodzi tu o akt ustanowienia jakiegoś własnego świata, własnej osobności. Położyłabym raczej akcent na sam fakt rozmawiania, poetycką rozmowę in actu, na słowa, w których realizować się ma porozumienie, a które bywają obiektem rozmaitych eksperymentów. Owe językowe próby najczęściej podejmowane są przy tym w celu sprawdzenia warunków językowej gry: po to, by zweryfikować zasadność reguł, zapytać o ich czystość, wejrzeć w sposób, w jaki… to one nas ustanawiają i ustawiają. Zobaczyć w związku z tym, gdzie możemy – niedyskretnie – zmieścić się my, z całą naszą osławioną prywatnością.
* * *
Choć Sommer zdecydowanie nie jest poetą, który zdradziłby poezję na rzecz filozofii, czyniąc z poezji powolne narzędzie poznania, to w żadne szczególne „słów obcowanie”, które wyrażałoby się jako „prawda”, też nie wydaje się wierzyć. W Rozmowności przecież od tego, co wypowiedziane – a więc od całego wiersza – ważniejsze pozostaje w końcu to, co nie powinno być usłyszane przez nikogo, a szczególnie przez przyjaciela. Być może więc poezja Sommera to nie tylko negatywna odpowiedź na próby „ustanawiania” czegoś w języku; może to także negatywna odpowiedź na „zapośredniczenie prawdy w ułudzie”, które przecież, jak się wydaje, nie jest niczym innym jak osłabioną tylko próbą ustanawiania prawdy? Spójrzmy na wiersz tytułowy z Dni i nocy, ostatniej książki Sommera:
Jedziemy odwiedzić Staśków, ale umówmy się –
w ping-ponga też chcemy pograć, bo nie ma tak
żeby było tylko jakoś i człowiek mówi w liczbie mnogiej
odruchowo, nie myśląc o tym zbytnio
albo zabezpieczając się? Bo chcieć coś robić
w pojedynkę, to jednak cienko brzmi
a nawet znaczy. Co nas poniekąd naprowadza
na jedno czułe miejsce (powiedzmy, że to miejsce)
u boku dni, bo zawsze miło się rozmawia
o tym bezkarnym pomniejszaniu
odległości między brzmieniem a znaczeniem,
prawda? Bo czasem w tym jest sęk, nawet
jeżeli wyjazd ma być tylko jednodniowy,
bez noclegu, i przedtem trzeba się umówić[4].
Tak się składa, że ten akurat wiersz nie tylko odmawia ustanawiania czegokolwiek, ale jest także wyznaniem niemożności ustalenia najprostszych spraw. Zacznijmy od tego, że warstwa anegdotyczna, warstwa wydarzeń, stanowi w tym utworze – jak w wielu tekstach Sommera – bardzo niewielki ułamek całości. Mamy tu do czynienia z ersatzem pewnej historii, która się jeszcze nie dopełniła, chociaż to dopełnienie pozostaje bardzo pożądane: „ale umówmy się –/ w ping-ponga też chcemy pograć”. Całość wiersza, właśnie w związku z obecną tu tylko potencjalnością zaistnienia zdarzeń, można by rozumieć jako gest negatywny pod adresem magicznych prerogatyw literatury. Wiersz funkcjonuje w perspektywie planu, jakiegoś „umówienia się” i to „jednodniowego”, w dodatku „bez noclegu”. Ostatecznie najprawdziwiej przedstawione zostaje samo pragnienie zagrania w ping-ponga Jest stokroć bardziej ustanowione niż realność, do której się odnosi, choć przecież nie ono stanowi w Dniach i nocach główną sprawę. Pozostaje raczej pretekstem. zachcianką umożliwiającą spotkanie ze „Staśkami”.
Większą część wiersza wypełniają innego typu gry. Są one przy tym prawdziwsze niż mogłoby kiedykolwiek staćsię poetycko tylko zrealizowane, ping-pongowe wydarzenie. Ze względu na autotematyczny potencjał gier językowych mogą się one wypełniać w literackim „tu i teraz” naszej lektury. Moglibyśmy je określić jako „prawdę ułudy” – szczególnie przy założeniu, że prawda wyróżnia się zawsze jakąś konieczną spójnością, którą tytułowy wiersz ostatniego tomu Sommera posiada właśnie w perspektywie gry literackiej w stopniu bardzo wysokim. W Dniach i nocach odnajdujemy więc sfrazeologizowane, poetycko znaczące fragmenty mowy. „Umówmy się” – użyte tu w potrójnym znaczeniu: frazeologicznym („umówmy się”), peryfrastycznym („człowiek mówi w liczbie mnogiej”) i dosłownym („przedtem się trzeba umówić”); „jakoś to będzie” – zaprzeczone („bo nie ma tak żeby było tylko jakoś”) i rozszerzone poprzez kolokwializm „nie ma tak żeby...“; w końcu „w tym sęk” („bo czasem w tym jest sęk”). To jednak nie jedyne zabiegi służące temu, by wiersz złożył się w konieczną całość: dochodzą do tego różnego rodzaju współbrzmienia, w tym i gramatyczne rymy – nienapięte, niedokładne, wpisane niejako w porządek mowy, wprowadzające dodatkowe podziały w wersowy układ wiersza: „odruchowo – zbytnio”; „umówmy się – zabezpieczając się”; „cienko brzmi – a nawet znaczy – u boku dni”; „naprowadza – rozmawia – prawda”; „pomiędzy brzmieniem – a znaczeniem – czasem”. Mamy także dwa imiesłowy „zabezpieczając się” i „nie myśląc”. „Zabezpieczając się” oddziela przy tym od siebie dwie części tekstu: tę, która z zawiązania anegdoty bezpośrednio wypływa i tę która niejako ponad nią – w sferze językowej gry – chce się rozegrać (czy też „odegrać”), by potem, poprzez pointę, powrócić do punktu wyjścia. Swoistą klamrę Dni i nocy stanowi potrojone znaczeniowo sformułowanie „umówić się” – pojawiające się na początku i końcu tekstu. W rzeczywistości wszystkie rymy pełnią tu funkcję klamr i śród-wierszowych łączników. Najbardziej znacząca pozostaje zaś klamra ostatnia, mówiąca o „bezkarnym pomniejszaniu odległości/ między brzmieniem a znaczeniem/, prawda? Bo czasem w tym jest sęk”. Chciałabym ją nazwać sękiem wiersza Dni i noce, problem polega jednak na tym, że mogę to życzenie zrealizować jedynie jako własną zachciankę, bowiem – jakkolwiek istnieją pewne przesłanki, by pomniejszanie odległości pomiędzy brzmieniem/planem a znaczeniem/realizacją kojarzyło się z czasem – to są to przesłanki jedynie rymopochodne.
Jeśli będziemy próbowali rekonstruować przede wszystkim anegdotę Dni i nocy, to wiersz Sommera zacznie znaczyć ze względu na pretekstowo wybrany temat; będzie też pozostawać niekonsekwentny – rozpadnie się na dwie, nieprzystające do siebie części. W takim porządku współbrzmienia będą jedynie przypadkowymi rymami. Jednak z punktu widzenia porządków poetyckiej i językowej gry mamy tu do czynienia z bardzo misterną konstrukcją, na którą warto zwrócić uwagę za każdym razem, kiedy będziemy mieli ochotę nazwać coś „Sommerowym gadaniem”. Odległe, niedokładne rymy to tylko jeden, najprostszy z tropów. Podstawową ciągłość wyraża tu bowiem fakt, że każde kolejne zdanie stanowi jakby krytykę zdania poprzedniego, która zostaje na nim nadbudowana. W każdym zdaniu dokonuje się też radykalna redukcja referencji, które pierwotnie odwoływały się do jakichś rozpoznawalnych, chociażby biograficznie, faktów. Wiersz więc poniekąd narasta poprzez uszczegółowianie warunków „dziania się” i mówienia; frazeologizmy spiętrzają się i powodują kumulowanie się abstrakcji. Chcemy odwiedzić przyjaciół także dlatego, że chcemy z nimi pograć; chcemy z nimi pograć także dlatego, żeby wiadomo było, po co w zasadzie chcemy ich odwiedzić; „chcemy ich odwiedzić”, ale „my” pojawia się tu także dlatego, że tak się tylko „mówi” człowiekowi „w liczbie mnogiej odruchowo”; mówi się „odruchowo”, ale także dlatego, że „chcieć coś robić/ w pojedynkę, to jednak cienko brzmi/ a nawet znaczy”. W efekcie nawet jeśli początkowe „umówmy się” nabiera znaczeń, dzięki którym można by dopatrzyć się w wierszu Sommera próby ustanowienia wspólnoty, próba ta wyraża się poprzez umowne użycie liczby mnogiej, a narastająca poprzez uszczegółowianie sensów abstrakcyjność powoduje nieuchronne oddalanie się „brzmienia” i „znaczenia”, tego, co zaplanowane, i tego, co ma – czy też mogłoby – się wydarzyć. Z tak zarysowanej perspektywy wiersz Dni i noce traktuje o niemożliwości jakichkolwiek spotkań, chociażby ze względu na to, że nie jest pewne, czy wszyscy chcą zagrać w ping-ponga i czy będą grali z taką samą namiętnością. Ułuda języka to w poezji Sommera nie tyle coś, co zapośrednicza prawdę. To raczej podstawowy i determinujący wszelkie spotkania i rozmowy warunek.
Słowa „w pojedynkę, to jednak cienko brzmi” ustanawiają zatem wspólnotę, ale też – z powodu komplikacji, jakie wiążą się z precyzyjnością językowych ustaleń – powodują oddalanie się brzmienia i znaczenia. To, co zostaje zawiązane poprzez konieczność referencji, zostaje więc w języku natychmiast ironicznie „odegrane”:
Wszystko jest „mylne” i
jakoś mówi się cały czas
nie to, a jednak
słyszy, co trzeba.
I już?
To znaczy tyle, ile prawie
by starczyło (zależy
jasna sprawa komu).
No zobacz, mówisz
i zaraz gasisz całe zdania
jakbyś grunt podmywał
Czytam Dni i noce i jestem coraz głębiej przekonana, że w poezji Sommera najczęściej mamy do czynienia ze swego rodzaju językowym patem. Język tej poezji bowiem z rozkoszą stosuje się do rozmaitych praw i norm, jednak tylko po to, żeby móc je wymijać – często po prostu na ów impas wskazując, uprzytamniając go poniekąd. Reprezentacje językowego impasu, widoczne w wielu wierszach z Dni i nocy, najchętniej nazwałabym tu Sommera podwójnym nelsonem ułudy. Poeta powtarza błąd nazywania czegokolwiek – chociażby konieczną niewspółmierność czasu i języka w wierszu o Staśkach i ping-pongu. Próbując go skorygować, poniekąd nie mogąc sobie z nim poradzić, brnie w ów błąd coraz głębiej i dalej, gadając i gadając. A jednak – tak się wydaje – utopia zagadania czegoś, wyłamania się z językowego i czasowego impasu, to jedyny – zawsze u autora Dni i nocy ironicznie kwestionowany, ale i kultywowany – sposób, by odesłać czytelnika do jakiejś formuły komunikacyjnej wspólnoty. Wspólnoty nie tyle nawet negatywnej w znaczeniu niemożliwej, „nie-będącej” czy ułudnej, jak musielibyśmy stwierdzić, upierając się przy filozoficznych pytaniach o prawdę. Wspólnota w poezji Sommera jest bowiem kwestią realną i dlatego także musi pozostać – jak realność – wspólnotą niebywałą: „bo zawsze miło się rozmawia/ o tym bezkarnym pomniejszaniu/ odległości między brzmieniem a znaczeniem,// prawda? Bo czasem w tym jest sęk, nawet/ jeżeli wyjazd ma być tylko jednodniowy,/ bez noclegu, i przedtem trzeba się umówić”.
Nic dziwnego, że obiekt poetyckich zabiegów i pożądań Piotra Sommera stanowić będzie zazwyczaj to, co niedopowiadalne, niedotykalne. I nic dziwnego, że utopii takiej towarzyszyć będą zawsze ironiczne napomnienia, które wszelkim próbom wspólnoty realnego zaprzeczają, odnosząc nas zawsze do teraźniejszości jako do sprawy niebyłej – „odgrywając“, odwołując zadzierzgnięte już więzi, które wobec mitycznej możliwości złączenia pozostają już tylko związkami słów. Jak czytamy w zakończeniu Wiersza przymiotnikowego:
Wilgoć wysycha albo wsiąka i słońce
błyszczy sobie teraz na pokrywach śmietników
i pyskach studni, ale rzecz jasna tylko w dzień.
To niepoważne bez ustanku mówić, mówić,
nie mając w gruncie rzeczy nic do powiedzenia
a co najwyżej na powierzchni, do zobaczenia.
To głupie, dać zagadać się na śmierć
(zdumiewające, że to przyszło ci do głowy).
Czasami owo odwoływanie więzi przybiera wymiar wyjątkowo dramatyczny jak w Taksówce, związanej z chorobą matki, czy w Wierszu ornitologicznym osnutym wokół śmierci znajomego.
Próby formowania rozmaitego typu niebyłych, niebywałych wspólnot są w liryce Piotra Sommera niezwykle dobitne; mogą one niestety być powoływane do życia jedynie poprzez kontrowanie i kontrolowanie ułudy. Odblaski tego, co wobec porządku mowy zewnętrzne, zobaczone na powierzchni, pojawiają się u Sommera najczęściej jako rozmaitego typu przypadki, absurdy i przekłamania, niekoniecznie przekładające się na impas, który tak składnie wyraża się w języku. Bardzo dobrze zdaje z tego stanu sprawę wiersz Światła dworca z Czynnika lirycznego, w którym jedynym sensownym powodem „łączenia się” pozostaje chyba samo słowo „łączyć”.
Światła dworca i te nad nimi łączą się,
łączą się dni tygodnia,
z oddechem wiatr –
nie ma nic, co się nie łączy.
Popsuta ciepłownia na Żeraniu
I moje dziecko, i kobieta
którą wybrałem przed laty przez wzgląd
na jej białe podkolanówki z niebieskim paskiem.
Ciekawe, jak świat
połączy się jutro i następnego dnia.
Jeśli w czym innym rzecz,
może mi powiesz, w czym
Podstawowym warunkiem bycia we wspólnocie pozostaje rozpoznanie życzeniowego charakteru połączeń. To, co wydaje się łączyć naturalnie, łączy się często na dość abstrakcyjnych zasadach. W poezji Sommera wszystkie te połączenia składają się na świadomość niewspółmierności snów, światów, czasów i przestrzeni. A jednak często negatywnie wyznaczana przez nie przestrzeń wspólnoty okazuje się paradoksalnie intymna – gwarantem tej intymności są chociażby zapamiętane paski na podkolanówkach. Dlatego podstawowymi wykładnikami niebywałości pozostają u Sommera najczęściej detale, przedmioty lub zdarzenia: krostka zobaczona nagle w uchu dziecka, kosmetyki spadające raz po raz z łazienkowej półki, skóra cytryny, która pomaga na kaszel czy też „kawałek kory, ale trochę chory”. Jak pisał poeta w Czynniku lirycznym: „Całą pamięć zawdzięczamy przedmiotom/ co przygarniają nas na życie i/ oswajają dotykiem, zapachem/ i szelestem” (Pewne drzewo na Powązkach; RNZ, 138). Na podobnej zasadzie ważne jest tu brzmienie:
Czy mówi się po to, żeby coś powiedzieć
czy też usłyszeć własny głos.
Bo jeśli człowiek słyszy siebie
to chyba jest (…) No ale mówić
jak cię mogę, nie jak trzeba?
Co nie wykłada się na tak, jak leci,
choć bez wątpienia wiele jest sposobów
łączenia z przedmiotami słów i z imionami
ludzi, którzy do słów się garną
albo się uciekają do nich
niby do życia
Przedmioty, ciała, wydarzenia czy dźwięki nie zagwarantują przecież żadnej wspólnoty w sensie „złączenia”. Oznaczają one raczej niebyłość: przesyconą intymną zażyłością niebywałość. Połączenia to swego rodzaju iluzja, ułuda – najczęściej poetycka. Jak pisze poeta w wierszu Przed snem:
Bo i co to ma opisać: stan świadomości
w danym momencie życia?
Bez danego momentu?
Postoje, rozwój,
jak się nazywam?
Czy pomocny będzie opis mego ciała?
Opis ciała mojego dziecka, jego podobieństwo
do mnie, opis jego podobieństwa do mnie?
Jego słowa?
Czy opisać, to znaczy cytować?
Czasem jednak bywa i tak, że niezwykłej konsekwencji Sommerowej ironii wymykają się wyjątki. Wówczas detale, wydarzenia, głosy powodują, że na moment – magicznie – przywrócona zostaje teraźniejszość. W wierszu Kosy, drzewina z Czynnika lirycznego na przykład:
Po pięciu dniach spostrzegłem wreszcie twoje niemyte uszy.
Przez cały czas usiłowałem nie zapomnieć o nich,
chodząc po parku, kupując książki, mówiąc coś, czytając.
Zajrzałem
i zobaczyłem kruchą siatkę krwi.
W lewym spokojnie dojrzewała mała krosta
Teraźniejszość to permanentny stan żywego poetyckiego języka. A „dzianie się” to chyba jedyna bliska Sommerowi prawda, której jednak w jego poezji w żaden sposób się nie zapośrednicza. Można ją jedynie w ułudzie i poprzez ułudę odegrać – jako jeszcze, albo już niebyłą czy też niebywałą. W przypadku Rozmowności rozmowa z przyjacielem odesłana zostaje w bliżej niezidentyfikowaną przyszłość, w teraźniejszości pozostając jedynie obietnicą. Wizyta u Staśków i mecz ping-ponga, choć w wierszu jedynie na prawach mglistych planów, świtają przecież w zbliżającej się przyszłości pomimo wszystkich komunikacyjnych kłopotów, jakie powoduje próba „domówienia się“. To nas poniekąd naprowadza na jedno czułe miejsce, powiedzmy, że to miejsce, u boku dni; bo zawsze miło się rozmawia o tym bezkarnym pomniejszaniu odległości między brzmieniem a znaczeniem, prawda? Czy też, jak mówi poeta w wierszu Oczywiście z tomu Dni i noce:
kto powiedział, że sympatia
musi się wspierać wiedzą szczegółową.
Nikt, oczywiście. Pewnie dlatego można
się nie spieszyć i można sobie pozwolić
na milczenie, na słowa
tylko wtedy, kiedy się ma ochotę./
A teraz spróbuj mu zaufać pod tę nieobecność
słów i zdań i opowiadań
[*] Prwdr. „Twórczość” 2009 nr 8. Przedruk w: Nowe dwudziestolecie : szkice o wartościach i poetykach prozy i poezji lat 1989-2009, red. P. Śliwiński, WBPiCAK Poznań 2011 oraz w: J. Orska, Republika poetów, EMG Kraków 2013, s. 276 – 290. Publikacja zgodna z wersją w książce autorskiej.]
[1] T.W. Adorno, Parataksa. O późnej liryce Hölderlina, [w:] tegoż, O literaturze. Wybór esejów, wyb. L. Budrecki, przekł. i posł. A. Wołkowicz, Warszawa 2005, s. 48. Słowa dotyczące „ustanawiania” ingerującego w „Bycie” odnoszą się do eseju Martina Heideggera, Hölderlin i istota poezji ([w:] tegoż, Objaśnienia do poezji Hölderlina, przeł. S. Lisiecka, Warszawa 2004). Odnosi się do słynnej maksymy kończącej poemat Myślenie „To, co przetrwa ustanawiają poeci” (cyt. za Heidegger, s. 41). Heidegger komentuje te słowa następująco: „Poezja jest dosłownym ustanawianiem bytu, toteż tego, co trwa, nigdy nie czerpie się z Przemijalnego. Prostota nigdy nie da się bezpośrednio wychwycić z zagmatwania. Miara nie tkwi w bezmierności. Podstawy i dna nigdy nie znajdujemy w Bezdenności. Byt nigdy nie jest Będącym. Ponieważ jednak byt i istota rzeczy nie mogą zostać wykalkulowane i wywiedzione z tego, co istniejące, należy je swobodnie stworzyć, ustanowić i podarować. Taka wolna darowizna jest ustanowieniem” (tamże, s. 42).
[2] P. Sommer, Czynnik liryczny, s. 32.
[3] S. Barańczak, 159 wierszy, Kraków 1991, s. 118..
[4] P. Sommer, „Dni i noce”, Poznań 2009, s. 10. Dalej jako DiN z podaniem numeu strony.