Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Wiedemann,Adam

Pożegnania

 

Przedwczoraj po śniadaniu, na ziemi niemieckiej,

postanowiłem się ogolić, wyjąłem z plecaka maszynkę

i mydło, będące aktualnie kością niezgody między

mną i Beatą Zużewicz, i ręcznik,

 

i poszedłem w to miejsce, gdzie za drobną sumę

można było zakupić 10 rodzajów prezerwatyw,

a starzy niemieccy generałowie odlewali się jednocześnie

jak na komendę; w lustrze zobaczyłem nareszcie

 

szramę na swoim czole, dawno już przecierpianą,

zdjąłem koszulę, przez chwilę przyglądałem się

jej brudnemu kołnierzykowi, zostałem w podkoszulku.

 

Ogolony, wróciłem do stolika, gdzie przy resztce kawy

wymieniliśmy z Beatą Zużewicz jeszcze kilka złośliwości,

zresztą coraz drobniejszych, wreszcie wyszliśmy na stopa;

 

długo nas nikt nie zabierał, aż w końcu zauważyłem,

że nie mam na sobie koszuli, nie było jej też w plecaku,

wróciłem do tego baru, w łazience też jej nie było;

– Jemand mußte mitnehmen – powiedziała pani bufetowa.

 

Wróciłem z niczym, a wtedy czymś tkliwie niezapomnianym

wydał mi się ten ostatni rzut oka na brudny kołnierzyk.

Więc chyba po to się znamy, żeby się kiedyś pożegnać:

przypadkiem i od niechcenia, i nie na zawsze, a jednak.

 

Kluczbork, 30.4.92     

Poświęcone pamięci Kazumiego Yonekawy

 

            Z tomu Samczyk (1996)

 

Śpiwory

 

Mistrzyni, świnio, nieskomplikowana

Powierzchnio, cudzie na użytek szczeniąt!

 

Ledwie ogrzany, szczekam. Psem będąc, wyglądam

Na znawcę psich zwyczajów, konesera psiego

 

Zapachu, zjadacza psich gówien. Pansemioza

Uśpionych brzuchów, zdjętych butów. Teraz

 

Otwierają się wrota ciemnych niebios-chlewów,

Teraz leżący na plecach zaczynają chrapać.

 

Długo w noc, długimi pazurami targam chaszcze

Wyrastające z moich tobą przeoranych źrenic.

 

Aż tu nagle przez okna przestwór niedomyty

Zagląda łysy księżyc z twarzą troglodyty

 

(Wzmianka o psie uruchamia szereg skojarzeń, które

Drogą redukcji ujęć pochodnych doprowadzają

 

Do tekstu-wzorca. W tym przypadku zdycham

Wniebowzięty, na kupie gnoju. Czy jednak

 

Sam fakt rozpoznania zaświadcza o jego

Słuszności? I kto właściwie jest rozpoznawany?

 

I czy nie jest tak, że się zawsze rozpoznaje

Kogoś w kimś innym? W byle kim? Byle kogo?),

 

Czym prędzej więc odkładam znojne papierzyska

I cukierki garściami rzucam mu do pyska.

 

            Z tomu Rozrusznik (1998)

 

Odchody wiosny

 

Jak długo czujesz się godny miłości, to coś tam.

Boisz się czegoś? W pewnym

momencie to przestaje być ważne. Pomyśl sobie,

ile zagraża kotom buszującym po ogródku

w poszukiwaniu skądinąd myszy na zabicie.

 

Jeśli więc nie masz miłości, może jesteś senny

albo choć głodny? Albo pić

ci się chce z kolegami pod niepewnym niebem?

Pomyśl, ile ma trosk ta pani, co śpi na siedząco

i ile będzie miała, kiedy ją obudzicie.

 

To, co najbardziej kochasz, minie w pierwszym rzędzie,

zarośnie pleśnią agrest i kot

zesika się pod najpiękniejszym rododendronem.

Ale pomyśl, czy nie jest więcej warta owa pleśń,

niż włochaty bukiecik twoich serdecznych życzeń.

 

Grabów, 6.7.98

 

            Z tomu Konwalia (2001)

 

Śpiochy

 

i ta przyjemna zabawa w napełnianie żołądka

miałaby komuś (naprawdę?) odebrać? ocalić?

 

życie. nagłe napady przywiązania albo

leniwe fale obojętności. zgoda

 

na strumień elektronów i świątynię ducha

i wściekłość bo na poczcie nie przyjmują paczek.

 

ptak wita każdy nowy dzień z radością

bo nie pamięta poprzedniego. człowiek

 

pamięta wszystkie poprzednie, wita go więc z nadzieją

lepiej bowiem od ptaka zna się na tym świecie.

 

ale nawet człowieka oczekują miłe

obowiązki jak rozkosz poród wychowanie dziecka

 

kłótnie przy dziecku i kłótnie o dziecko

rozmowy z dzieckiem na poziomie dziecka

 

wszystko dla dziecka i dość mam już tego

bachora. człowiek tak naprawdę jest

 

podobny do chomika: sprezentowany dziecku

ma nadzieję że znalazł przytulne schronienie

 

i że będzie kochany czesany karmiony

tymczasem dziecko już prosi o rybki.

 

któż zaś jest podobniejszy bogu niźli dziecko?

 

Kraków, 9.12.02

 

            Z tomu Kalipso (2004)

 

Moje balety

 

Natomiast z pierwszego pobytu w Wiedniu zachowałem raczej przykre wspomnienia.

Wspomnienia... wspomnienia. To jest bardzo ładne zdanie teraz.

W ogóle bardzo ładny motyw. Wrogość,

z jaką orkiestra przyjmowała na próbach muzykę „Pietruszki”,

 

była dla mnie prawdziwą niespodzianką. He he he he he,

jaki to jest fragment zajebisty. W żadnym kraju nie widziałem czegoś podobnego.

Przyznaję, że w tym okresie pewne fragmenty mojej

muzyki mogły

 

nie być zrozumiane od razu. Będę miał jeszcze okazję mówić o Wiedniu. Ale bo tu jest,

tu jest ładny motyw cały, wiesz? Ale nie spodziewałem się zupełnie,

ojej, bo teraz tam skasowałeś tam połowę i teraz to zdanie będzie od czapy, bez sensu,

 

aby jej niechęć doszła aż do jawnego sabotowania prób

i do głośnego wyrażania grubiańskich uwag w rodzaju:

Schmutzige Musik, i tu jest jeszcze nawias i w nawiasie jest napisane w cudzysłowie brudna muzyka.

 

Kraków, 23.7.04

 

            Z tomu Pensum (2007)

 

Kormorany

 

A co, jeżeli wiersz wynika z poczucia

niemożności zrobienia czegokolwiek

poza wierszem? Lub nawet z niemożności

przy braku poczucia? Jeśli to w ogóle

wiersz, a nie czynność albo (co gorsza)

potrzeba pisania wiersza. Od rana

istnieje taka potrzeba. Odkąd zobaczyłem

dwa kormorany na wyspie, suszące

sobie skrzydła, i pomyślałem: psst, nikomu

o tych kormoranach, a miałem spotkać

Foksa, Henryka, księdza, Bohdana i Żadana,

jak też niespodziewaną w tym kontekście Tizianę,

miałem zobaczyć Włodka, który wygląda już staro,

a kiedyś był tak uroczym chłopcem, wierzcie mi

(kto mi uwierzy?), i miałem spotkać Kasię

Dzidt, ale uciekłem stamtąd, bo te kormorany,

skąd one wiedzą, że pióra lepiej schną

rozwieszone jak pranie na wietrze, sam

bym się na ich miejscu raczej skulił (robię to

teraz w wierszu), zakopał w mokrym piachu

tej wyspy (robię to). O, formy, przywiane

tutaj znad morza, zastygłe na kształt

ukrzyżowanych (oskubanych) wron, podwójne

w swojej niespodziewanej (kto

by się spodziewał?) obcości! Wykrzyknik

jak zdarcie z siebie płaszcza podczas

śnieżycy, i zaraz kropka niczym zarzucenie

lekkiego szala na ramiona po ognistym

czardaszu. Im bliżej oczywistości,

tym jakby bliżej serca, które jest tym z ciała,

co nie jest z ciała w swoim (nawet widzialnym)

kształcie, w swoim ruchu, działaniu, i zrozum:

to właśnie ciało ma dosyć, nie serce.

W zasadzie lubię, kiedy coś jest rozwalone,

ale wciąż leży, jak książki na środku pokoju –

którąś z nich można podnieść, otworzyć,

a reszta ciągle będzie wyglądać tak samo.

Przy wjeździe do Belgradu tak to właśnie

wyglądało: dwie wzniosłe ruiny

po obu stronach trasy, i komu by przyszło

do głowy, że to już centrum miasta? Wszystko

gruz, ogrodzony, śpią tam tylko szczury

i żywią się starymi fotelami. Teraz czekam

już tylko, aż wyjdziesz, jak najciszej,

czekam na najłagodniejszą formę braku

ciebie, na nieodbyty spacer brzegiem rzeki,

podczas którego nagle znajdziesz się

po tamtej stronie, potem już spokój, gruz,

szczury w tym gruzie, ich splątane ogony,

pył, niechbym oddychał tym pyłem.

Zagrzebany po uszy w nie myślę

tego, co mówię, kiedy się bronię, zagrzebany,

lecz jednak w dalszym ciągu wystaje coś ze mnie;

ciemno jest, ale mogłoby być jeszcze ciemniej,

mamy oto październik, jesteśmy wciąż razem,

wkrótce przyjdzie listopad – otrujmy się gazem

(zbiera mi się na żarty: każdy tak potrafi,

gdy nie zostaje nic więcej niż niż pornografii)

albo zróbmy kotlety, podpalmy gazety,

bo już chyba niedługo będziemy się bali

tego, cośmy tam kiedyś w sobie poznawali.

Nie da się ukryć, jestem już trafiony

i nie chowam się, wręcz przeciwnie; sytuacja

wystawy, wernisażu tłamsi we mnie ten

wybryk losu, którym bywam. Żeby

lepiej wyglądać, musiałbym zedrzeć

siebie z siebie, do kości. Czasami

mam wrażenie, że skubiesz mnie z czystej

miłości, tylko wstyd ci się przyznać,

że mnie jednak skubiesz, a mnie głupio

z kolei, że to w tobie lubię. Żarty

żartami, człowiek jednak trzyma się

życia, choćby był kupą gruzów, jak ja

w naszym związku. W ten sposób

nie uratuję ani siebie, ani tego wiersza

(nie znoszę słowa „wiersz” w wierszu,

jak mawia Maciek Melecki, cytowany

przez Martę Podgórnik, którą tak chętnie

cytujesz, żeby mi dopierdolić. Cóż, Marta

uczy się w każdej rozmowie tego, co się

do niej powie, jest nauczycielką przez unik

i zgodę na każdego, korzysta głównie

ze wściekłości, jaką świadomie budzi,

stare dzieje), od ciebie jestem tylko starszy,

a moje bezsilne słowa w twoich ustach

biorą się do działania. Piszę zatem

nie dla ciebie, lecz dla tych, którym

nie muszę tego pokazywać: ty im to kiedyś

powtórzysz i wtedy usłyszą. Rozejrzą

się wokół siebie, zobaczą psy, domy, chmury,

dwa ptaki zastygłe na wyspie. Wystarczy,

więcej tu nie napiszę, jestem już pijany.

 

Warszawa, 16.10.09

 

            Z tomu Szamba na pożegnanie (2012)

 

-

 

SŁUSZNE POGLĄDY wypływają z braku

zaopatrzenia w cień własności. Kiedy jakiejś

sprawy nie da się normalnie załatwić, wypływa

pogląd. Dlatego każdy człowiek dysponuje

jakimiś poglądami i nie ma to znaczenia.

 

Jest mi tak źle bez ciebie, gdybyś był,

byłoby to bez znaczenia, mój pogląd

na tę sprawę jest dość jednoznaczny,

aczkolwiek zawsze trafi się ktoś inny,

dopóki w chwili śmierci nie wspomnę

 

akurat o tobie. To się niestety może zdarzyć,

boję się chwili śmierci ze względu na ciebie,

gdyż wtedy człowiek bywa pozbawiony

większości swoich władz, może mu przyjść

do głowy cokolwiek, choćby ty, a wolałbym,

 

żeby to był chleb powszedni i msza Rossiniego,

nie jakiś głupi chłopak, który to swoje ciało

przekaże potomności w formie mojego poglądu

na świat, który go wydał. Pomyślmy o ludziach,

którym nawet coś tak wątłego nie zostało dane.

 

Warszawa, 7.3.15

 

            Z tomu Metro na Żerań (2016)