Pożegnania
Przedwczoraj po śniadaniu, na ziemi niemieckiej,
postanowiłem się ogolić, wyjąłem z plecaka maszynkę
i mydło, będące aktualnie kością niezgody między
mną i Beatą Zużewicz, i ręcznik,
i poszedłem w to miejsce, gdzie za drobną sumę
można było zakupić 10 rodzajów prezerwatyw,
a starzy niemieccy generałowie odlewali się jednocześnie
jak na komendę; w lustrze zobaczyłem nareszcie
szramę na swoim czole, dawno już przecierpianą,
zdjąłem koszulę, przez chwilę przyglądałem się
jej brudnemu kołnierzykowi, zostałem w podkoszulku.
Ogolony, wróciłem do stolika, gdzie przy resztce kawy
wymieniliśmy z Beatą Zużewicz jeszcze kilka złośliwości,
zresztą coraz drobniejszych, wreszcie wyszliśmy na stopa;
długo nas nikt nie zabierał, aż w końcu zauważyłem,
że nie mam na sobie koszuli, nie było jej też w plecaku,
wróciłem do tego baru, w łazience też jej nie było;
– Jemand mußte mitnehmen – powiedziała pani bufetowa.
Wróciłem z niczym, a wtedy czymś tkliwie niezapomnianym
wydał mi się ten ostatni rzut oka na brudny kołnierzyk.
Więc chyba po to się znamy, żeby się kiedyś pożegnać:
przypadkiem i od niechcenia, i nie na zawsze, a jednak.
Kluczbork, 30.4.92
Poświęcone pamięci Kazumiego Yonekawy
Śpiwory
Mistrzyni, świnio, nieskomplikowana
Powierzchnio, cudzie na użytek szczeniąt!
Ledwie ogrzany, szczekam. Psem będąc, wyglądam
Na znawcę psich zwyczajów, konesera psiego
Zapachu, zjadacza psich gówien. Pansemioza
Uśpionych brzuchów, zdjętych butów. Teraz
Otwierają się wrota ciemnych niebios-chlewów,
Teraz leżący na plecach zaczynają chrapać.
Długo w noc, długimi pazurami targam chaszcze
Wyrastające z moich tobą przeoranych źrenic.
Aż tu nagle przez okna przestwór niedomyty
Zagląda łysy księżyc z twarzą troglodyty
(Wzmianka o psie uruchamia szereg skojarzeń, które
Drogą redukcji ujęć pochodnych doprowadzają
Do tekstu-wzorca. W tym przypadku zdycham
Wniebowzięty, na kupie gnoju. Czy jednak
Sam fakt rozpoznania zaświadcza o jego
Słuszności? I kto właściwie jest rozpoznawany?
I czy nie jest tak, że się zawsze rozpoznaje
Kogoś w kimś innym? W byle kim? Byle kogo?),
Czym prędzej więc odkładam znojne papierzyska
I cukierki garściami rzucam mu do pyska.
Odchody wiosny
Jak długo czujesz się godny miłości, to coś tam.
Boisz się czegoś? W pewnym
momencie to przestaje być ważne. Pomyśl sobie,
ile zagraża kotom buszującym po ogródku
w poszukiwaniu skądinąd myszy na zabicie.
Jeśli więc nie masz miłości, może jesteś senny
albo choć głodny? Albo pić
ci się chce z kolegami pod niepewnym niebem?
Pomyśl, ile ma trosk ta pani, co śpi na siedząco
i ile będzie miała, kiedy ją obudzicie.
To, co najbardziej kochasz, minie w pierwszym rzędzie,
zarośnie pleśnią agrest i kot
zesika się pod najpiękniejszym rododendronem.
Ale pomyśl, czy nie jest więcej warta owa pleśń,
niż włochaty bukiecik twoich serdecznych życzeń.
Grabów, 6.7.98
Śpiochy
i ta przyjemna zabawa w napełnianie żołądka
miałaby komuś (naprawdę?) odebrać? ocalić?
życie. nagłe napady przywiązania albo
leniwe fale obojętności. zgoda
na strumień elektronów i świątynię ducha
i wściekłość bo na poczcie nie przyjmują paczek.
ptak wita każdy nowy dzień z radością
bo nie pamięta poprzedniego. człowiek
pamięta wszystkie poprzednie, wita go więc z nadzieją
lepiej bowiem od ptaka zna się na tym świecie.
ale nawet człowieka oczekują miłe
obowiązki jak rozkosz poród wychowanie dziecka
kłótnie przy dziecku i kłótnie o dziecko
rozmowy z dzieckiem na poziomie dziecka
wszystko dla dziecka i dość mam już tego
bachora. człowiek tak naprawdę jest
podobny do chomika: sprezentowany dziecku
ma nadzieję że znalazł przytulne schronienie
i że będzie kochany czesany karmiony
tymczasem dziecko już prosi o rybki.
któż zaś jest podobniejszy bogu niźli dziecko?
Kraków, 9.12.02
Moje balety
Natomiast z pierwszego pobytu w Wiedniu zachowałem raczej przykre wspomnienia.
Wspomnienia... wspomnienia. To jest bardzo ładne zdanie teraz.
W ogóle bardzo ładny motyw. Wrogość,
z jaką orkiestra przyjmowała na próbach muzykę „Pietruszki”,
była dla mnie prawdziwą niespodzianką. He he he he he,
jaki to jest fragment zajebisty. W żadnym kraju nie widziałem czegoś podobnego.
Przyznaję, że w tym okresie pewne fragmenty mojej
muzyki mogły
nie być zrozumiane od razu. Będę miał jeszcze okazję mówić o Wiedniu. Ale bo tu jest,
tu jest ładny motyw cały, wiesz? Ale nie spodziewałem się zupełnie,
ojej, bo teraz tam skasowałeś tam połowę i teraz to zdanie będzie od czapy, bez sensu,
aby jej niechęć doszła aż do jawnego sabotowania prób
i do głośnego wyrażania grubiańskich uwag w rodzaju:
Schmutzige Musik, i tu jest jeszcze nawias i w nawiasie jest napisane w cudzysłowie brudna muzyka.
Kraków, 23.7.04
Kormorany
A co, jeżeli wiersz wynika z poczucia
niemożności zrobienia czegokolwiek
poza wierszem? Lub nawet z niemożności
przy braku poczucia? Jeśli to w ogóle
wiersz, a nie czynność albo (co gorsza)
potrzeba pisania wiersza. Od rana
istnieje taka potrzeba. Odkąd zobaczyłem
dwa kormorany na wyspie, suszące
sobie skrzydła, i pomyślałem: psst, nikomu
o tych kormoranach, a miałem spotkać
Foksa, Henryka, księdza, Bohdana i Żadana,
jak też niespodziewaną w tym kontekście Tizianę,
miałem zobaczyć Włodka, który wygląda już staro,
a kiedyś był tak uroczym chłopcem, wierzcie mi
(kto mi uwierzy?), i miałem spotkać Kasię
Dzidt, ale uciekłem stamtąd, bo te kormorany,
skąd one wiedzą, że pióra lepiej schną
rozwieszone jak pranie na wietrze, sam
bym się na ich miejscu raczej skulił (robię to
teraz w wierszu), zakopał w mokrym piachu
tej wyspy (robię to). O, formy, przywiane
tutaj znad morza, zastygłe na kształt
ukrzyżowanych (oskubanych) wron, podwójne
w swojej niespodziewanej (kto
by się spodziewał?) obcości! Wykrzyknik
jak zdarcie z siebie płaszcza podczas
śnieżycy, i zaraz kropka niczym zarzucenie
lekkiego szala na ramiona po ognistym
czardaszu. Im bliżej oczywistości,
tym jakby bliżej serca, które jest tym z ciała,
co nie jest z ciała w swoim (nawet widzialnym)
kształcie, w swoim ruchu, działaniu, i zrozum:
to właśnie ciało ma dosyć, nie serce.
W zasadzie lubię, kiedy coś jest rozwalone,
ale wciąż leży, jak książki na środku pokoju –
którąś z nich można podnieść, otworzyć,
a reszta ciągle będzie wyglądać tak samo.
Przy wjeździe do Belgradu tak to właśnie
wyglądało: dwie wzniosłe ruiny
po obu stronach trasy, i komu by przyszło
do głowy, że to już centrum miasta? Wszystko
gruz, ogrodzony, śpią tam tylko szczury
i żywią się starymi fotelami. Teraz czekam
już tylko, aż wyjdziesz, jak najciszej,
czekam na najłagodniejszą formę braku
ciebie, na nieodbyty spacer brzegiem rzeki,
podczas którego nagle znajdziesz się
po tamtej stronie, potem już spokój, gruz,
szczury w tym gruzie, ich splątane ogony,
pył, niechbym oddychał tym pyłem.
Zagrzebany po uszy w nie myślę
tego, co mówię, kiedy się bronię, zagrzebany,
lecz jednak w dalszym ciągu wystaje coś ze mnie;
ciemno jest, ale mogłoby być jeszcze ciemniej,
mamy oto październik, jesteśmy wciąż razem,
wkrótce przyjdzie listopad – otrujmy się gazem
(zbiera mi się na żarty: każdy tak potrafi,
gdy nie zostaje nic więcej niż niż pornografii)
albo zróbmy kotlety, podpalmy gazety,
bo już chyba niedługo będziemy się bali
tego, cośmy tam kiedyś w sobie poznawali.
Nie da się ukryć, jestem już trafiony
i nie chowam się, wręcz przeciwnie; sytuacja
wystawy, wernisażu tłamsi we mnie ten
wybryk losu, którym bywam. Żeby
lepiej wyglądać, musiałbym zedrzeć
siebie z siebie, do kości. Czasami
mam wrażenie, że skubiesz mnie z czystej
miłości, tylko wstyd ci się przyznać,
że mnie jednak skubiesz, a mnie głupio
z kolei, że to w tobie lubię. Żarty
żartami, człowiek jednak trzyma się
życia, choćby był kupą gruzów, jak ja
w naszym związku. W ten sposób
nie uratuję ani siebie, ani tego wiersza
(nie znoszę słowa „wiersz” w wierszu,
jak mawia Maciek Melecki, cytowany
przez Martę Podgórnik, którą tak chętnie
cytujesz, żeby mi dopierdolić. Cóż, Marta
uczy się w każdej rozmowie tego, co się
do niej powie, jest nauczycielką przez unik
i zgodę na każdego, korzysta głównie
ze wściekłości, jaką świadomie budzi,
stare dzieje), od ciebie jestem tylko starszy,
a moje bezsilne słowa w twoich ustach
biorą się do działania. Piszę zatem
nie dla ciebie, lecz dla tych, którym
nie muszę tego pokazywać: ty im to kiedyś
powtórzysz i wtedy usłyszą. Rozejrzą
się wokół siebie, zobaczą psy, domy, chmury,
dwa ptaki zastygłe na wyspie. Wystarczy,
więcej tu nie napiszę, jestem już pijany.
Warszawa, 16.10.09
-
SŁUSZNE POGLĄDY wypływają z braku
zaopatrzenia w cień własności. Kiedy jakiejś
sprawy nie da się normalnie załatwić, wypływa
pogląd. Dlatego każdy człowiek dysponuje
jakimiś poglądami i nie ma to znaczenia.
Jest mi tak źle bez ciebie, gdybyś był,
byłoby to bez znaczenia, mój pogląd
na tę sprawę jest dość jednoznaczny,
aczkolwiek zawsze trafi się ktoś inny,
dopóki w chwili śmierci nie wspomnę
akurat o tobie. To się niestety może zdarzyć,
boję się chwili śmierci ze względu na ciebie,
gdyż wtedy człowiek bywa pozbawiony
większości swoich władz, może mu przyjść
do głowy cokolwiek, choćby ty, a wolałbym,
żeby to był chleb powszedni i msza Rossiniego,
nie jakiś głupi chłopak, który to swoje ciało
przekaże potomności w formie mojego poglądu
na świat, który go wydał. Pomyślmy o ludziach,
którym nawet coś tak wątłego nie zostało dane.
Warszawa, 7.3.15