Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Owczarek,Przemysław

mnemosyne

 

deszcz istniał zanim narodzili się kabaliści.

 

pada, jakby miało strawić rozproszone iskry.

znajdź jedną, a rozdmuchasz

 

niebo. gdy o tym myślę, na dłoni gasną kijanki.

szkielet piżmaka szybuje na dno. skórę zabrali

 

myśliwi, kiedy na bagnach tropili duchy.

dla ciebie ochra. stupor.

żujesz zboże i twoje usta są jak sporysz.

 

chciałbym wyssać z nich ogień. to nie ty

wplotłaś mi we włosy ciemne

 

alegorie, lecz ziemia i jej szept w stopach. skaczę

po wodospadzie, jak tamto dziecko. gdy z kamieni

 

odrywam małże, czuję w sobie jego spojrzenie.

szare oczy. w słodkim mięsie

 

jest trochę choroby i śpiew.

 

Z tomu „Rdza”

 

virgo

 

ja sowa, ścigałam samolot nad światłami portu.

w mrok zwiodły mnie samochody. łkanie tapicerek

i dusze mężczyzn. brane do ust lepkie obole.

 

w pobliżu czaiło się stu gliniarzy.

wiosenny nabór ćwiczył tyralierę. chłopcy z jednostki

gdzie było zomo. stare pokoje przesłuchań i chlewnia.

 

szukali w lesie pozoranta. znaleźli krew w BMW-u

i ciepłe jeszcze piersi, odarte z różu stanika.

szkoda jej, ładna, spójrzcie na twarz

powiedział major

 

i przerwał ćwiczenia. a ty, gdzie jesteś?

pamiętam mech na murze oczyszczalni i brudną kobietę

przy pustym wózku. skomlała, że wódka otruła dziecko

i chuj z takim życiem!

 

nie wracam do miasta. słyszysz?

chuj! wołam, ja sowa

 

chuj z Atenami!

 

Z tomu „Rdza” 

 

hyle

 

co się zmówi, gdy ja tuła się w Licheniu?

 

błogosławiony ubogi w duchu i bogaty w słowo. licho z nim,

gdy myśli strzępią się o tympanon. orły zwycięskie i Matkę Boską,

która pozdrawia świat w rzymskim geście. a wokół niej aniołowie

gipsowi. aniołowie cygańscy na psa urok. świszczą skrzydła

z gorzkiej mąki. och powiedzieć coś dobrego pragnie ja

 

i garnie w siebie bazyliszka, któremu wieża wyrosła jak róg,

a grzbiet osiadł pod złotą kopułą. oto ja stoi na głowie.

asana od sasa do lasa. widzi pod suknią srom babilońskiej ździry.

twarze na dnie i twarze w poprzek. totemy? to tu, to tam, totus tuus.

posągi to litania

 

z czerwonej książeczki. ja przedrzeźnia korowody księży. dla nich

Szatan jest Rosja a Zachód przeklęty. te ziemie spustoszą niebieskie

 

sotnie. miserere. to tu, to tam, totus tuus. ja kłania się i odchodzi.

nie chce pamiątek, ani boskiej wody. zgubiło w trawie ulubiony

 

scyzoryk i żegna się z ostrzem pod kopią Golgoty. tu zginął.

tuus! niech to będzie ofiara dla Bozi.

 

Z tomu „Pasja”

 

Medea
(pieśń dla bohaterki 5)

 

kroiłam chleb i skaleczyłam się, ale zamiast krwi wypłynęło światło.

a potem ławica niebieskich ryb. i moja twarz pęknięta na pół,

jak schody szpitala dla położnic. coś skrzyło się. może deszcz, który

 

zawisł w połowie drogi. twarz zrosła się i mogłam nazwać znajome

dźwięki. nawlec je i nosić. w kolczykach z harfy byłabym ładniejsza

od smagłych kobiet z Abisynii. w melodii noży witałabym

 

zimę. to one świadczyły za mnie: krtań hartowana nie pije łez. rok

leżałam i gryzłam ziemię. dzieci pełzły po ścianach jak wygłodniałe

robaki. znalazłam siłę żeby je

 

rozgnieść. i wciąż spotykałam czarnego psa, który węszył za suką

z odległej dzielnicy. dlaczego zawsze lizał mi dłoń? jeszcze trzy

drinki i stąd wyjadę. w odpust lub

 

popielec. jutro pochowam dzieci. w grobie, gdzie niegdyś zakopano

Rosjan. posłucham tykania kości. przeżartych wskazówek

w zdobycznych zegarkach. sekund liczonych szeptem, w który nagle

 

wbił się pocisk. ostatni raz dam ci się zerżnąć. stanę na progu i będę

jak garść wiśni. cierpka. brzemienna od soku. i zanim pot wywietrzeje

z podłogi zacznę kroić chleb w innym mieście.

 

Z tomu „Pasja”

 

pantomima przed wyjazdem do betel

 

ściszam cię bananem, telewizorku,

siadły ci aktywa. obserwuję przez lufcik,

jak sąsiadom umierają psy i kredyty.

 

to fakt maskowany przez nowe bryki,

ale niejeden człowiek odkłada twarz i znosi ją

do piwnicy. stary klawikord to tamta chmara wróbli

 

nad filią banku. mógłbyś odwrócić spojrzenie i wskoczyć

pod kołdrę, gdzie smażysz się w świergocie. ściszam cię

bananem, gierkowski bloku chorych na kapitalizm.

 

awaria rolety – co za okropieństwo! bananem cię ściszam,

 

panno ikono. kto wierzy, usłyszy krzyżowane łono?

nie miaucz, ściszam cię, kocie, wyspałeś dziurę

w moim łóżku.

 

was też ściszam bananem, bo jesteście jak hemoroidy.

 

biorę się w sobie i odkładam na lepsze miejsce.

jest potrzebny śrubokręt, jestem śrubokrętem.

jest potrzebna siekiera, jestem siekierą,

 

chcesz serce? bije po lewej stronie.

wątrobę wzdęło i prawi morały. sedno

to kręgosłup. powinien obracać się wokół

 

osi w każdym znaczeniu.

ściszam cię bananie.

wokamgnieniuj się

 

wsio, rzeko. i ty, letni domie.

 

Z tomu „Stojąc na jednej nodze”