Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Mueller,Joanna

wersja intro

 

czego mi brakuje dostępu do siebie

tworzę więc pewnie mam twarz ukrytą

głęboko w splotach ciała

a to jest korpus czuły

corpus delicati

a to jest jego lęk paniczny

w skórze języka horror vacui

a to jest kalka skaleczeń w autobiokopię wpisana

ogień mnie nie spopiela więc sobą zajęta

otwieram się zamykam

tu głód się kładzie pomiędzy wargami

tu słowa ścielą się
 

soliloqium colloqium

 

komunikanty słów

językiem do cna zjadłam siebie

zamykam się otwieram

przybieram na odwadze

a to jest z wymiernych dystansów spisany geobiografik

pod chłostą oczu publiczną wzniecam ciałopalenie

a to jest serdeczny szczeroścień i jego we mnie przeszycie

więc mówić nie gołosłownie

odtąd już tylko na prawach czułości

nie do twarzy mi z tym ale chcę

powiedz to powiedz to cielniej

dostąpię ciebie gdy siebie odstąpię
 

wersja ekstra 
 

[„Somnambóle fantomowe”, Kraków 2003]

 

wygnańcy bogów umierają młodo

 

miłość

 

dotyktaktyków poznasz po łamaniu

słowa gramatyką wyjątków sensualnym

sensem somantyką blasfemii poprawności

błędem codziennie od nowa notują jej głodowy

język rzeczy własnych niewiele nazwą je

po linieniu chwilowe lokum samotne 

rozkojarzeniówka spisany z rozwiązłych

powiązań apokryf przejścieradeł mała siła

przebycia w liniach papilarnych tylko trochę

ufności: każdy świat ma dwa końce i dwie

są pęknięte monady w otwartym solipsis

ciała zderzone symultanecznie wykroczą

poza wyrocznie wyrzutki rachowane

sumiennie dzieci co żadnej wiary nie

wyspowiadały a już je w uważnieniu

nieletnim pokalały sobą niepokoją

by koić ranią by w sobie się

goić gra w nic aż do granic

nieba ustępowanie upadanie

w ciało od kiedy zamiast

modlitwy odmawiają miłość

w kościółki z kostek różańca

za świadka wprasza się

 

śmierć

 

[„Zagniazdowniki/Gniazdowniki”, Kraków 2007]

 

kardioakordy

 

czasem to jest jak tętent kopyt, wściekle oślepła galopada

i ogłuszenie takim zgiełkiem, jakby ktoś nagle zwęził światło

 

czasem – podskórne echo morza, cicha ucieczka odpływnej fali

albo podstępny, choć wylewny, postęp przesiąkających wałów

 

są dni, gdy jest jak dialog świetlny, przeciągłe wycie buczków mgłowych

bezpieczny powrót z ciemnych głębin w rytm zatokowy, do portu aorty

 

niekiedy – niemy trzepot szprotek w splotach węzłowych, naczyniach chłonnych

i pulsowanie współczulne stada, kiedy umyka przed pogonią

 

odzywa się jak kanonada, wdziera wybuchem w śpiące miasto

bądź jest skradaniem się partyzanta, nerwem strzaskanej leśnej gałązki

 

oto prowadzi jak przewodnik – nocnych uchodźców przez grzebień graniczny

lub zdradza: błędną drogą przewodzeń zwodzi ich prosto w zastawek wnyki

 

czasem podniośle: jak łopot flagi, jak wahadełko w tętnie bliźniaczym

albo dobitnie – jak odgłos wieńca porzucanego w dół owalny

 

jest i rozruchem, skandalem skandowań, wrzaskliwą tłumów preekscytacją

krzykiem komórek w zły poranek, szumem agresji agregatu

 

może zarażać: śmiechem tubalnym, kordialnym ściskiem przywodziciela

a kiedy indziej to jest przewlekły, nieuleczalny bezmiar załamka

 

bywa też głośnym do drzwi kołataniem, wtargnięciem ciosów, włamem ścichapęk

albo odwrotnie – to gość serdeczny, który nieśmiało staje w przedsionku

 

jest wreszcie pewnym ruchem rysika – kreśli oś serca, stożek tętniczy

jest pierwszym tonem, błogosławionym – i miłosierdzia strugą z wnętrzności

 

[wiersz spod serca]

 

[„Wylinki”, Wrocław 2010]

 

logatomy

 

ten wiersz, co go kreślisz w kajecie:

 

rama wystawowa, w której się pręży płocha prostytutka

miąższ soczysty, słodko-winny, już lekko nadpsuty

wyrachowana wrażliwość, skrupulatny chaos

rozwiązła zwięzłość topornych toposów

trauma obrysowana formą, holokaust w inkauście

uwaga! w zwojach czuciowych doszło do utajonych zakażeń

modełko z deseniem w sedno potrafi trafić odważniej

banalnie mocno, lecz równie niecelnie

do braw trzeba brawury, żylet i po bandzie

brnąć wbrew, krew w piach, drwiąco barwić papier

to jest gardłowa sprawa, bez drapowania wrażeń

rozpoznawanie bojem, agresywna ekspansja

bez progów zwalniających, redukcji dyktatu

krucza czerń, podwójnie ślepa próba

żadne tam „uchyl lufcik” lub inna luksfera

jednostko do spraw wewnętrznych! czas na decyzję strzałową

teraz wszystko zależy: czy się drzesz czy pindrzysz

 

[„intima thule”, Wrocław 2015]

 

jak ją kochasz?

z Bełzy

 

jak córkę imbecylkę

o której nie wolno mówić

źle więc nie rozmawia się wcale

 

jak uczennicę tak czołobitną

że samą siebie – krwistą bitkę – serwuje sauté:

bez panierki, po wersalsku, po serwilsku

 

jak miesiączkującą mesjaszkę

z periodami powstań

z panieńską skórką pisaną bykowcem

 

i jak dziadówkę z rozposzczonym biczem

sfochowaną dziewoję dziejową

kiedy podnosi głos – tę broń białogłowską

 

jak brankę eklezjastyczną na wiecach potępienia

podtrutą truizmami, steraną tolerancją

tu i ówdzie uszczkniętą przez szczujki

 

jak wieloródkę która znowu zaszła

w mit i będzie chować po polach bękarty

(a ból tu mamy refundowany)

 

jak z natury osiadłą penelopkę-galopkę

wliczoną w program lojalnościowy

kiedy stroi się w przymieralni

 

w naręcza ubrań pawio upierzonych

które za tydzień powiesi na strychu

gdzie chodzi co dzień rozmyślać o pętli

 

tak ją kocham, i wierzę, i szczerze

 

[„intima thule”, Wrocław 2015]

 

to nie tak jak myślisz, siostro

mieszkankom Wspólnego Pokoju

 

gdzie się spotkamy, serdeczne? jakiej poniechamy

różnicy? na granicach grasuje Sister jak Robin

Hood – przejmuje do puli prywatne historie

a potem obdziela po równo. na tym polega

gościnna rebelia: viva urawniłowka, brygada

roszczeniówka! tutejsze dziewczynki zamiast ukąszeń

noszą heglowskie malinki. nie takie z nich krainy

łagodności, jak je papa z mamcią chowali: zaliczają

czytanki dla Arachne, przy kawce i pralinkach

organizują opór wobec wyrafinowanych form

opresji; nie tańczą rewolucji, lecz ją wysiadują, mnożą

się przez podział, a nie konstatację. czasem gwałtowne

pchnięcie kijem w siostrzysko: bo ekskluzywna, lotna

robotnica, zmysłowa bez płodności, temperamentna

penetratorka trattorii. a tamta znowu królowa

matka – nałogowo ewoluuje ab ovo, w matnię

rozrodu z tratującym trutniem. nie wszystkie

chodzimy przy tym samym wózku: jedne ochoczo

chlup we wsteczną falę, drugie żonglują globulkami

bomb (kasacja konsekracji, a pod językiem kastet).

ta zabawa nie jest dla chłopaczków – gdzie one

mają furtki, im spadają klapki. siostro, odpuść

skrajnościom, gdy się naparzają, a mówiących

od czapy nie potępiaj w czambuł. i nawet kiedy

wybór pomylę z kapitulacją, obejmij mnie

narracją, która nie wyklucza:

 

JUŻ SAMO BYCIE KOBIETĄ TO EMANCYPACJA

 

[„intima thule”, Wrocław 2015]