wersja intro
czego mi brakuje dostępu do siebie
tworzę więc pewnie mam twarz ukrytą
głęboko w splotach ciała
a to jest korpus czuły
corpus delicati
a to jest jego lęk paniczny
w skórze języka horror vacui
a to jest kalka skaleczeń w autobiokopię wpisana
ogień mnie nie spopiela więc sobą zajęta
otwieram się zamykam
tu głód się kładzie pomiędzy wargami
tu słowa ścielą się
soliloqium colloqium
komunikanty słów
językiem do cna zjadłam siebie
zamykam się otwieram
przybieram na odwadze
a to jest z wymiernych dystansów spisany geobiografik
pod chłostą oczu publiczną wzniecam ciałopalenie
a to jest serdeczny szczeroścień i jego we mnie przeszycie
więc mówić nie gołosłownie
odtąd już tylko na prawach czułości
nie do twarzy mi z tym ale chcę
powiedz to powiedz to cielniej
dostąpię ciebie gdy siebie odstąpię
wersja ekstra
wygnańcy bogów umierają młodo
miłość
dotyktaktyków poznasz po łamaniu
słowa gramatyką wyjątków sensualnym
sensem somantyką blasfemii poprawności
błędem codziennie od nowa notują jej głodowy
język rzeczy własnych niewiele nazwą je
po linieniu chwilowe lokum samotne
rozkojarzeniówka spisany z rozwiązłych
powiązań apokryf przejścieradeł mała siła
przebycia w liniach papilarnych tylko trochę
ufności: każdy świat ma dwa końce i dwie
są pęknięte monady w otwartym solipsis
ciała zderzone symultanecznie wykroczą
poza wyrocznie wyrzutki rachowane
sumiennie dzieci co żadnej wiary nie
wyspowiadały a już je w uważnieniu
nieletnim pokalały sobą niepokoją
by koić ranią by w sobie się
goić gra w nic aż do granic
nieba ustępowanie upadanie
w ciało od kiedy zamiast
modlitwy odmawiają miłość
w kościółki z kostek różańca
za świadka wprasza się
śmierć
kardioakordy
czasem to jest jak tętent kopyt, wściekle oślepła galopada
i ogłuszenie takim zgiełkiem, jakby ktoś nagle zwęził światło
czasem – podskórne echo morza, cicha ucieczka odpływnej fali
albo podstępny, choć wylewny, postęp przesiąkających wałów
są dni, gdy jest jak dialog świetlny, przeciągłe wycie buczków mgłowych
bezpieczny powrót z ciemnych głębin w rytm zatokowy, do portu aorty
niekiedy – niemy trzepot szprotek w splotach węzłowych, naczyniach chłonnych
i pulsowanie współczulne stada, kiedy umyka przed pogonią
odzywa się jak kanonada, wdziera wybuchem w śpiące miasto
bądź jest skradaniem się partyzanta, nerwem strzaskanej leśnej gałązki
oto prowadzi jak przewodnik – nocnych uchodźców przez grzebień graniczny
lub zdradza: błędną drogą przewodzeń zwodzi ich prosto w zastawek wnyki
czasem podniośle: jak łopot flagi, jak wahadełko w tętnie bliźniaczym
albo dobitnie – jak odgłos wieńca porzucanego w dół owalny
jest i rozruchem, skandalem skandowań, wrzaskliwą tłumów preekscytacją
krzykiem komórek w zły poranek, szumem agresji agregatu
może zarażać: śmiechem tubalnym, kordialnym ściskiem przywodziciela
a kiedy indziej to jest przewlekły, nieuleczalny bezmiar załamka
bywa też głośnym do drzwi kołataniem, wtargnięciem ciosów, włamem ścichapęk
albo odwrotnie – to gość serdeczny, który nieśmiało staje w przedsionku
jest wreszcie pewnym ruchem rysika – kreśli oś serca, stożek tętniczy
jest pierwszym tonem, błogosławionym – i miłosierdzia strugą z wnętrzności
[wiersz spod serca]
logatomy
ten wiersz, co go kreślisz w kajecie:
rama wystawowa, w której się pręży płocha prostytutka
miąższ soczysty, słodko-winny, już lekko nadpsuty
wyrachowana wrażliwość, skrupulatny chaos
rozwiązła zwięzłość topornych toposów
trauma obrysowana formą, holokaust w inkauście
uwaga! w zwojach czuciowych doszło do utajonych zakażeń
modełko z deseniem w sedno potrafi trafić odważniej
banalnie mocno, lecz równie niecelnie
do braw trzeba brawury, żylet i po bandzie
brnąć wbrew, krew w piach, drwiąco barwić papier
to jest gardłowa sprawa, bez drapowania wrażeń
rozpoznawanie bojem, agresywna ekspansja
bez progów zwalniających, redukcji dyktatu
krucza czerń, podwójnie ślepa próba
żadne tam „uchyl lufcik” lub inna luksfera
jednostko do spraw wewnętrznych! czas na decyzję strzałową
teraz wszystko zależy: czy się drzesz czy pindrzysz
jak ją kochasz?
z Bełzy
jak córkę imbecylkę
o której nie wolno mówić
źle więc nie rozmawia się wcale
jak uczennicę tak czołobitną
że samą siebie – krwistą bitkę – serwuje sauté:
bez panierki, po wersalsku, po serwilsku
jak miesiączkującą mesjaszkę
z periodami powstań
z panieńską skórką pisaną bykowcem
i jak dziadówkę z rozposzczonym biczem
sfochowaną dziewoję dziejową
kiedy podnosi głos – tę broń białogłowską
jak brankę eklezjastyczną na wiecach potępienia
podtrutą truizmami, steraną tolerancją
tu i ówdzie uszczkniętą przez szczujki
jak wieloródkę która znowu zaszła
w mit i będzie chować po polach bękarty
(a ból tu mamy refundowany)
jak z natury osiadłą penelopkę-galopkę
wliczoną w program lojalnościowy
kiedy stroi się w przymieralni
w naręcza ubrań pawio upierzonych
które za tydzień powiesi na strychu
gdzie chodzi co dzień rozmyślać o pętli
tak ją kocham, i wierzę, i szczerze
to nie tak jak myślisz, siostro
mieszkankom Wspólnego Pokoju
gdzie się spotkamy, serdeczne? jakiej poniechamy
różnicy? na granicach grasuje Sister jak Robin
Hood – przejmuje do puli prywatne historie
a potem obdziela po równo. na tym polega
gościnna rebelia: viva urawniłowka, brygada
roszczeniówka! tutejsze dziewczynki zamiast ukąszeń
noszą heglowskie malinki. nie takie z nich krainy
łagodności, jak je papa z mamcią chowali: zaliczają
czytanki dla Arachne, przy kawce i pralinkach
organizują opór wobec wyrafinowanych form
opresji; nie tańczą rewolucji, lecz ją wysiadują, mnożą
się przez podział, a nie konstatację. czasem gwałtowne
pchnięcie kijem w siostrzysko: bo ekskluzywna, lotna
robotnica, zmysłowa bez płodności, temperamentna
penetratorka trattorii. a tamta znowu królowa
matka – nałogowo ewoluuje ab ovo, w matnię
rozrodu z tratującym trutniem. nie wszystkie
chodzimy przy tym samym wózku: jedne ochoczo
chlup we wsteczną falę, drugie żonglują globulkami
bomb (kasacja konsekracji, a pod językiem kastet).
ta zabawa nie jest dla chłopaczków – gdzie one
mają furtki, im spadają klapki. siostro, odpuść
skrajnościom, gdy się naparzają, a mówiących
od czapy nie potępiaj w czambuł. i nawet kiedy
wybór pomylę z kapitulacją, obejmij mnie
narracją, która nie wyklucza:
JUŻ SAMO BYCIE KOBIETĄ TO EMANCYPACJA