Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Mueller,Joanna

Joanna Mueller to najciekawsza przedstawicielka neolingwizmu warszawskiego. I najważniejsza mistyczka współczesnej poezji polskiej.

JOANNA MUELLER – (właśc. Joanna Mueller-Liczner) – poetka, krytyczka, eseistka, redaktorka, animatorka, żona, matka dwóch córek i dwóch synów. Urodziła się 13 listopada 1979 roku w Pile. Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Uchodzi za znawczynię dzieł Cypriana Kamila Norwida, Wielimira Chlebnikowa oraz Tymoteusza Karpowicza – tego ostatniego poznała osobiście w 2001 roku, obroniła pracę magisterską o jego twórczości.

Podjęła studia doktoranckie na UW, chciała napisać pracę o utopiach poetyckich w dwudziestowiecznej poezji. Dysertacji nie ukończyła. Moment, kiedy postanowiła, że będzie się zajmować badaniem poezji, a nie prozy, nastąpił po „ważnej rozmowie z niejakim G.” (mężem poetki, który wówczas był dla niej „nowopoznanym kolegą”), w toku której Mueller uświadomiła sobie, że jest „stworzona do opiekowania się «bezbronnym jeżem na autostradzie», jak nazywa poezję Derrida, a nie «kamieniami węgielnymi literatury», czyli powieściami”.

Teksty Mueller można znaleźć m.in. w „FA-arcie”, „Twórczości”, „Pograniczach”, „Tekstach Drugich”, „Dekadzie Literackiej”, „Literaturze na świecie”, „Lampie”, „LiteRacjach”. Publikuje też w „Wakacie”, który współredaguje, oraz na stronie Biura Literackiego. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mieszka w Warszawie. Lubi pływać.

PROJEKT PIERWSZY: (STARY) LINGWIZM W NOWYCH MEDIACH

Jesienią 2002 roku Joanna Mueller opublikowała szkic „Ta dziwna bezbronność zwana poezją. Myśli kilka na Derridianach spisanych, niechętnym poezji czytelnikom dedykowanych” w „Nocy Poetów” – piśmie, które współredagowała na przestrzeni lat 2001–2003 wraz ze znajomymi z grupy po.etycznej, która składała się z uczestników warsztatów pisarskich prowadzonych w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie (to właśnie w tym środowisku Mueller prezentowała swoje pierwsze dojrzałe wiersze).

3 grudnia 2002 roku autorka „Wylinek” brała udział wraz z Jarosławem Lipszycem, Marią Cyranowicz, Marcinem Cecko i Michałem Kasprzakiem w pisaniu „Manifestu Neolingwistycznego v. 1.1”. Młodzi poeci głosili w „Manifeście…” zniesienie copyrightu na słowa i opowiadali się za recyklingiem, re-produkcją („Oryginały nie istnieją i nigdy nie istniały”), dialogiem („zamiast dekalogu”), a także katalogiem („zamiast nekrologu”).

Ponadto zwracali uwagę na materialny, fizyczny, zmysłowy aspekt słowa, bowiem, ich zdaniem, słowa nabierają sensu nie tylko wtedy, kiedy pozwala się im wybrzmieć, lecz przede wszystkim wtedy, kiedy zostają „uwidocznione”. Nie chodziło im jednak o drukowanie (upowszechnianie, demokratyzowanie) tekstu, ale o jego zupełnie nowy wymiar w nowych mediach, na przykład na ekranie komputera, „na którym słowa pojawiają się i gasną, jakby ich nigdy nie było”.

Neolingwiści postulowali używanie języka i nowych środków wyrazu w taki sposób, by niszczyć tradycyjną poezję. Nie po to jednak, by „pastwić się” nad językiem, lecz po to, by „się nim paść”, współżyć z nim, dzielić się wiedzą na jego temat, ale także obnażać go i „brać go od tyłu”. Twierdzili, że są jednocześnie zachwyceni dialogiczną, anarchiczną naturą języka, jak i przerażeni jego żywiołową, bezwzględną naturą.

„Manifest…” wywołał spore zamieszanie. Już na początku 2003 roku odbyła się na jego temat dyskusja w nowopowstałym piśmie akademickim „LiteRacje”, którego redaktorem naczelnym został Paweł Kozioł, opiekunem z ramienia Uniwersytetu Warszawskiego Andrzej Zieniewicz, patronem Aleksander Wat (wymieniony zresztą w stopce jako „spiritus inspirans”), zaś jedną z redaktorek Joanna Mueller. Na łamach pierwszego numeru „LiteRacji” autorka „Stratygrafii” ogłosiła własny manifest zatytułowany „REinkluzJA”, w którym dystansowała się wobec zasadniczych tez (na przykład tej, że „osobowość niszczy”) oraz nadto przemocowego, miejscami nawet seksistowskiego języka „Manifestu Neolingwistycznego”.

Mueller opowiedziała się za osobnością i swoiście pojmowaną inkluzywnością, na bazie której zaproponowała własną interpretację tego, kim może być Neo we współczesnym lingwizmie. Notabene w filmie „Matrix” Neo był początkowo uważany za Wybrańca, tymczasem Mueller widziałaby w nim raczej jedną z figur „inkluza”: „Inkluz to ascetyczny pustelnik w środku ruchliwego miasta. Soliter złośliwy, choć nieuzbrojony, tkwi w tkance utożsamień. Pasożytuje na innych, lecz także żywi ich – sobą (mówi «sobą», nie boi się «ja»). Jak ironiczny nawias w zdaniu, nieustannym brakiem asercji rozbija jego władczy, całościowy tok. […] Na pogrzeb podmiotu przychodzi po reinkarnację, płonącym rękopisom funduje reinterpretację. Żeby nie utopić się w popie – buduje inkluzywne utopie. Dopóki boli – jest”.

„Inkluz lingwizmu” stanowi zatem późnonowoczesny update liryzmu – to „ja” poetyckie predystynowane do tego, by zająć miejsce po uśmierconym przez poststrukturalistów autorze: nie jest to więc figura tego, kto włada tekstem, lecz ledwie znak tego, który z tekstu wynika, ale i w nim przepada. W ostatecznym rachunku to nie „inkluz liryzmu” myli tropy – on jest raczej mylony, w pewnym sensie wręcz pomylony. Mało ma zatem wspólnego z progresywnym, agresywnym, w dużej mierze posthumanistycznym (na poły także cybernetycznym) „ja” postulowanym w postawangardowym „Manifeście…” – już bardziej przypomina Derridiańskiego jeża na autostradzie.

„Inkluz” dla wiersza jest tym, czym tzw. „słoik” dla stolicy: to ciało pozornie niepozorne, bezbronne, zależne, lecz jednocześnie obce – instalując się w tkance miejskiej, nieodmiennie zmienia ją, przepoczwarza.

We wczesnym wierszu Mueller „Ćmiasto. Interroryzacja” jego figurą są „ubywalec” i „ubywatel” miasta. „Ubywalec” nie chodzi po mieście, tylko „uchodzi”. Jest uchodźcą – „zabliźnionym rannym”. W tekście poetyckim manifestuje się zatem jako błąd, efekt przejęzyczenia tudzież mowy celowo dwuznacznej, ironicznej, paradoksalnej, czyli tych aktywności językowych, które w sposób bezwzględny komplikują sytuację „ja” mówiącego.

Tak się dzieje na przykład w wierszu „Ból tabuli”, który otwiera „Somnambóle fantomowe” (Zielona Sowa, 2003): „co wyniknie co umknie co wyłowię / gdy encyklopedię mnie odemknę / co wysłowię gdy rozdrapię nierozcięte / kartki bielą zabolą jałowe / co chciałam odkryć do siebie / już dawno odkryte ode mnie / w myślowej pustce na siódme / w wiersz co wymknie się / co wemknie się co / minie mnie”.

W ujęciu Mueller to, co chciałoby mówić o sobie „ja”, jest w gruncie rzeczy wypadkową działania nieprzejednanych sił (w tym wypadku – bólu), nad którymi nie jest w stanie odzyskać jakiejkolwiek kontroli. Tak więc to nie niemowlę przeobraża się w wyniku rozwoju w „ja” mówiące, ale to „mowlę wradza w niemowlę”. Ów inkluzywny charakter Neo, który w rodzinie lingwistycznej jest póki co pacholęciem, manifestuje się w każdym niemalże tekście z „Somnambóli fantomowych” i determinuje dalszy – niezależny już wobec neolingwistów warszawskich – rozwój poezji Mueller.

W tekście „Neolog [zamiast nekrologu]”, napisanym na zamówienie J. Lipszyca, który na początku 2005 roku ogłosił śmierć neolingwizmu, Joanna Mueller własną wersję neolingwizmu zdefiniowała jako coś, „co siedzi w dolince miedzy panjęzykiem a niewyrażalnością i tam mu się tymczasem podoba”.

Usytuowanie w niecce między dwoma nieskończonościami (żywiołem jakim jest język i żywiołem rzeczywistości, która z jednej strony domaga się językowej reprezentacji, z drugiej zaś nieodmiennie umyka każdej – w tym także językowej – reprezentacji), to nic innego jak późnonowoczesny (świadom zatem wpisanych weń aporii i nierozstrzygalności) lingwizm, a więc „lingwizm otwarty na doświadczenie”, jak go określił Piotr Śliwiński, i stanowiący „świadome odwoływanie się do tradycji jako pewnej rzeczywistości. Karpowicz i Norwid zjawiają się w wierszach Mueller, […] nie z tejże racji przecież, by pokazać, że nie da się mówić do sensu, lecz przeciwnie – by afirmować sens walki o sens” (P. Śliwiński, „Poetyka odstawania”).

Mueller w „Somnambólach fantomowych” miota się między lingwizmem nowofalowym, którego stawką nieodmiennie była prawda, a lingwizmem poodwilżowym Mirona Białoszewskiego, Tymoteusza Karpowicza i Zbigniewa Bieńkowskiego, w którym chodziło przede wszystkim o – jak to rekonstruował Janusz Sławiński w fundamentalnym dla nurtu lingwistycznemu eseju „Próba porządkowania doświadczeń” – możliwie realistyczną, szczerą opowieścią o sytuacji egzystencjalnej tego, który mówi. Bez tego elementu – bez dociekań na temat stanu, w jakim znajduje się sam mówiący w momencie wypowiadania się – nie ma bowiem lingwizmu.

Mueller w swoich poszukiwaniach artystycznych w końcu dociera do punktu, z którego startowali lingwiści poodwilżowi. Odkrywa tym samym źródła (arche) lingwizmu polskiego i – wbrew dekonstrukcjonistom odrzucającym wszelkie koncepcje źródłowości – zaczyna czerpać z tego zdroju pełnymi garściami. Inna sprawa, że wymowny, acz „nieuświadomiony” hołd odda swym mistrzom, konkretnie zaś Zbigniewowi Bieńkowskiemu, dopiero w 2015 roku, kiedy opublikuje „Litanię dosłowną”, w której powtórzy pewne lingwistyczne koncepty z wydanego w 1959 roku przez Bieńkowskiego poematu „Wstęp do poetyki”.

PROJEKT DRUGI: ARCHELINGWISTYKA, CZYLI UDOMOWIENIE JEŻA

Połączenie dzieciątka Neo (emanacji również i tego, czym w istocie są nowe media) z tym, co źródłowe (co „zbite w jedną olbrzymią myśl pulsującą wszystkim źródłosłowami”, jak pisał Bieńkowski) poetka zdefiniowała jako „archelingwistykę”, czyli taką praktykę „wychodzenia (z siebie, z założenia)” i „w Wy wchodzenia”, w toku której w efekcie skomplikowanych eksperymentów „biotechnolingwistycznych” (jak je nazwał Marcin Orliński) wyradza się wreszcie z dojmująco (nie)obecnej pramatki (a więc z tego źródła, arche, które jest matką wszystkich matek) „zwykła” matka – taka, co rodzi dzieci.

W zgrabnej definicji Pawła Kozioła rzecz wygląda następująco: archelingwizm to sprzężenie „językowej archeologii” z „Jungowskimi archetypami”.

W opublikowanej nakładem Zielonej Sowy książce „Zagniazdowniki/Gniazdowniki” (2007) Joanna Mueller zmaga się z bezgranicznością, której doświadczyła w trakcie ciąży i rodząc, kiedy w bezwzględny sposób otarła się o granice własnego ciała i przekroczyła je (jak też została przekroczona przez bezwzględność, której nie mogła przecież powstrzymać). Tę bezgraniczność manifestuje w książce motto zaczerpnięte z „Theory of the Earth” Jamesa Huttona, które brzmi „brak śladów początku i brak widoków na zakończenie”. Ów „brak” podstawowych informacji o tym, co jest, z jednej strony pogłębia stan bezbronności, z drugiej zaś umożliwia jednak intensywniejszą osmozę i z „panjęzykiem, i z „niewyrażalnością”.

Archelingwistyczny wiersz Mueller, owszem, nadal siedzi w rzeczonej dolince, lecz teraz jakoś szczelniej przylegają do niego obie formy nieskończoności. Jak zauważa Anna Kałuża: „Ja włącza się w pierwotny cykl umierania i rodzenia, a uczestnicząc w godowym tańcu żywych istot, dociera do najbardziej archaicznych pokładów siebie. I wszystko to odbywa się w rytmie pogańsko-chrześcijańskiego porządku ludowej tradycji”.

Na pierwszej stronie okładki widnieje tytuł „Zagniazdowniki” podpisany Joanna Mueller, na czwartej stronie – tytuł „Gniazdowniki” sygnowany Joanna Liczner. Tym jednakowoż, co łączy panienkę-poetkę („Zagniazdowniki” to dedykowana Domownikom część z wierszami) z mężatką, która najwyraźniej wierszy jeszcze nie pisze („Gniazdowniki” ograniczają się tylko do dedykacji – Obcownikom), jest dom – otwarty na tyle, by pozostawać gościnnym i domknięty na tyle, by stanowić bezpieczną przystań.

Motywy domu, wicia gniazda, poszukiwania schronienia, powracają w całej książce, jakby jej stawką było właśnie ucieleśnienie się tej idei. I faktycznie – pojęcie domu materializuje się w książce w postaci wiersza wizualnego „niedomówka. nutka biograficzna”. To ważne – bo dom to nie tylko miejsce, gdzie się mieszka, to także miejsce, gdzie się pisze. Mueller mówi o swoim domu, że jest miejscem „oswojonym i wierszolubnym” – to tu, jak twierdzi, rodzą się i egzystują jej wiersze jeże.

PROJEKT TRZECI: BIOLINGWIZM

W 2010 roku Mueller wydała nakładem Biura Literackiego książkę krytycznoliteracką „Stratygrafie”, na którą złożyły się teksty publikowane na przestrzeni pierwszej dekady XXI wieku (m.in. w „Twórczości”, „LiteRacjach”, „Wakacie”, „Studium”, „Nocy Poetów”, FA-arcie”, „Lampie”). Książka otrzymała w 2010 roku nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej, a rok później (również tom „Wylinki”) – Nagrodę Czterech Kolumn. Tytułowa „stratygrafia” to kolejna utopia pisarska Mueller – plan niemożliwy do zrealizowania i przez to również totalny, bo niepodatny na kontrolę, bezustannie rozchodzący się w szwach, rozwierający się w każdą możliwą stronę.

„Straty-grafia” to „pisanie warstwami” (łac. stratum – warstwa). Koncepcja ta narodziła się w Mueller po lekturze „Gramatyki tworzenia” George’a Steinera, który uważa dzieło za „splot tego, co zaistniało, i tego, czemu nie dane było zaistnieć”. Na tego rodzaju przekładaniec, „obok jego formy ostateczniej, składają się wszystkie odrzucone, nienarodzone, zaniechane wersje”. To właśnie te skazane na nieistnienie „warstwy-straty” zainspirowały Mueller do ponownego namysłu nad strategiami wpisanymi w wiersz lingwistyczny. Poetka zauważyła, że obie strategie – i lingwistyczna i stratygraficzna – budzą w czytelnikach opór. Wiersz „pisany warstwami” wydaje się często niejednorodny, niewyszlifowany albo nawet niedokończony, skażony jakąś niedoskonałością. Równie trudny w odbiorze jest wiersz lingwistyczny, bo większość czytelników nie lubi „kadrów z podprogową informacją o nieistnieniu – tych wszystkich chorobliwych nowotworów, dwulicowych homonimów, pokrzywionych przejęzyczeń, skarlałych leksemów z dodatkowymi morfemami, które poeci lingwistyczni przemycają między kadrami słów istniejących zwyczajnie, doskonale i pięknie”.

W opinii Mueller publiczność zasadniczo woli „silne, wieńcząc «fiat!»”, tymczasem lingwiści epatują ją „schizofrenicznym «zarazem tak i nie» oraz melancholijnym «sam nie wiem, czego pragnę»”. Co się jednak dzieje, gdy obie strategie podszyją się pod siebie w tym samym tekście? W takiej sytuacji „u-twór z rozszczepioną jaźnią” (i tu należy przypomnieć sobie figurę „inkluza lingwizmu”, jaką jest, dajmy na to, „ubywatel”) „staje się roz-tworem, i to roztworem przesyconym wieloznacznością, rozbełtanym bełkotem, rozdartym między równoważne, zwodliwe głosy. Melancholia zaś – jako choroba «tych, co nigdy nie odnajdą straty» – sączy z siebie czarnym atramentem melancholijne pisanie, któremu na imię «grafia straty», «stratygrafia»”.

Wiersz lingwistyczny dociążony dodatkowo rysem stratygraficznym to coś więcej niż „jeż na autostradzie”, którego bezbronnością należy się przejąć, to też coś więcej niż „inkluz”, którego trzeba udomowić, oraz pacholę, któremu trzeba matkować. Poezja tak rozumiana staje się projektem mistycznym – „niemożliwą opowieścią o świecie i «zaświecie»”, która łączy życie (bios) ze śmiercią (literą), sprzęgającym to, co pozostaje dostępne, z tym, co się nie udostępnia. W efekcie tego mariażu (biolingwizmu, jak to określiła Monika Glosowitz) Mueller rodzi w „Wylinkach”, książce poetyckiej opublikowanej w 2010 roku nakładem Biura Literackiego, coś w rodzaju jeża do kwadratu – a więc wiersz jeszcze bardziej bezbronny, podatny na zranienia i jednocześnie wyposażony w dotkliwie raniące kolce, silnie zatem afektujący, działający, jak chce poetka, „ponad […] wnikliwiej”.

Wiersze z „Zagwiazdowników” oraz „Wylinek” powstawały w czasie, kiedy Mueller współpracowała jako redaktorka z wydawnictwem edukacyjnym – wiele czasu spędziła wówczas nad opisami fauny i flory, co niewątpliwie wypłynęło na język i metaforykę tych tomów. Trudno bowiem doczytać się w nich jakichkolwiek śladów po heroinie z „Somnambóli fantomowych” – dzielnej Joannie d’Arc (d’Art – jak „przejęzyczył się” niegdyś Tadeusz Komendant). Na jej miejscu lokuje się św. Joanna od Wierszy Zwierzątek, Wierszy Dzieciątek; Bidulek; Stworzonek; Żyjątek, nawet Pająków i Jętek.

O ile we wczesnych tekstach Mueller stawką eksperymentów biotechnolingwistycznych bywało jeszcze twórcze odkrywanie zapośredniczonej przez nowe media formuły podmiotowości (np. w wierszu „kodry i leluje. vr” z „Zagwiazdowników” poetka testowała poetyckość generowanych przez komputer powiadomień w stylu „nie masz dostępnych znajomych” czy „pobierz pakiet nowych programów / opcji życie poszukaj gdzie indziej”), o tyle w „Wylinkach” podmiot ulega już zgoła innemu „format(k)owaniu” (wiersz „formatka” to właśnie wiersz „dla matki” i o matkach). Dla Kałuży to tylko próba „osadzenia podmiotu w tradycyjnie pomyślanych kontekstach egzystencjalno-metafizycznych”, zaś składające się na „Wylinki” wiersze dowodzą, że „sfera eksperymentów i innowacji leży poza zasięgiem ich lingwistyczno-konkretystycznych strategii”.

Nie sposób nie zgodzić się z tezą Kałuży, iż Mueller dokonała zwrotu ku tradycyjnym pytaniom o podmiot. Z opinią tą nie polemizowałaby, jak sądzę, również autorka, skoro sama porównywała bohaterkę „Wylinek” do „starej komody”, do której chętnie się czasem zagląda w poszukiwaniu czegoś „absolutnie różnego (a jednak – głęboko osobistego, swoistego)”. Rzecz w tym, że w komodzie Joanny Mueller najpewniej piętrzą się stosy tomików Białoszewskiego, Karpowicza, Chlebnikowa, Różewicza i Norwida, a z lektury jej najnowszej książki wynika, że znajdą się tam jeszcze Miłosz i Bieńkowski. Takie są jej pamiątki z czasów szkolnych, studenckich. A skoro to są właśnie te skarby, które trzeba sobie wyszperać, to nie należy jednocześnie sądzić, że odnajdą się one w tych wierszach w formie innej niż właśnie ciut zmatowiała i przykurzona.

PROJEKT CZWARTY: ANARCHOMISTYCYZM

W 2013 roku Mueller ogłosiła drukiem w Biurze Literackim „Powlekać rosnące (apokryfy prenatalne)” – zbiór esejów rozpoczynający się tekstem „Księga Widzeń Epifanii z Maligno (introit)”, którego pierwodruk miał miejsce w drugim numerze „LiteRacji” z 2004 roku. „Księga Widzeń” powstawała równolegle z nienapisanym ostatecznie doktoratem i stanowiła wtedy écriture mélancolique, za pomocą którego poetka „łowiła” swoje „ja”, by nie „wyjałowiało” z nadmiaru naukowego żargonu.

„Potrzebowałam wtedy postaci Epifanii – pannicy rozmistycznionej, zwichniętej, melancholijnej, bredzącej w malignie i niezwykle cielesnej zarazem – żeby odejść od osoby, którą byłam: sztywnej i chłodnej kandydatki na naukowczynię, która trwoniła siebie w zatęchłych salach bibliotecznych, zagłuszając szelestem papieru wszystkie swoje najskrytsze tęsknoty”.

Z „Powlekać rosnące” wynika, że teksty, dzięki którym Epifania z Maligno zawiązała trwałą wspólnotę z innym „ja” czytającym oraz piszącym, to „Żywoty świętych osiedlowych” Lidii Amejko, „Biała książka” Bianki Rolando i „Dalekie kraje. Antologia poetów nieistniejących” Agnieszki Kuciak – wszystkie one rozsypują się w konstelację anarchomistycyzmu we współczesnej literaturze polskiej.

Anarchomistycyzm to mistycyzm przenicowany przez to, co kobiece, matczyne, domowe, intymne. To przede wszystkim gotowość do bycia nawiedzaną – szczególny więc rodzaj gościnności. Taki, który nie boi się ryzyka, który wynika z silnej woli emancypacji. Jak pisze Mueller, „«Locus solus» anarchomistyczki nie jest przecież zapieczętowane żadną zakonną klauzulą czy regułą. Ta, która nie podlega władcy, pozostaje często w swym metafizycznym doświadczeniu gościnna, otwarta i podatna na zwiastowania”.

Mistyczki imponują Mueller tym właśnie, że „nie podlegają władcy”: są absolutnie osobne – nawet wobec przełożonych, hierarchów, patriarchów. Stanowią żywioł emancypacyjny, który nie dość, że przelewa się przez środowiska konserwatywne, postfeudalne, to jeszcze realnie wpływa nań, przenicowuje je. Mistyczki żyją pod prąd, zbaczają z wytyczonych dróg, owszem wykluczają się z głównego nurtu, ale dzięki temu, że stoją osobno, z boku, w oddaleniu, ich spojrzenie jest najczęściej anamorficzne. Zresztą dla Mueller już samo bycie kobietą zmusza do tego: kobieta musi wysilić wzrok, spojrzeć inaczej, pod innym kątem, by w patriarchalnym świecie i takim właśnie dyskursie dostrzec to, co jej samej może wydać się autentyczne, adekwatne do jej doświadczeń:

„gdybym chciała rozpatrywać swoje doświadczenia macierzyńskie w ramach dyskursu «matkopolkowego», to własna fizjologia, cielesność byłaby dla mnie jedynie odrzucanym abiektem, tym właśnie wykrzywionym kawałkiem obrazu, którego nie potrafiłabym zrozumieć – a zatem moje doświadczenie byłoby niepełne, nieodczytane, zakryte jak twarz matki na wiktoriańskich fotografiach. Natomiast próba opisania prywatnego doświadczenia w kategoriach «mistyki macierzyństwa», ale z nakładką abiektalną, pozwala mi odnaleźć właściwą perspektywę anamorficzną – dzięki czemu i dusza jest syta, i ciało w całej okazałości. Tak to właśnie działa: że owszem, sięgam po dyskursy socjologiczne, publiczne, instytucjonalne, ale nicuję je – anamorfizuję – tym, co intymne, prywatne, osobiście doświadczone”.

Anarchomistycyzm jest więc tym osobliwym ruchem miedzy sferą prywatną a publiczną – między tym, co intymne, domowe, cielesne, swojskie (takie więc, jakie umiem wyrazić) a tym, co absolutnie zewnętrzne, przychodzące skądinąd, nieznane, presymboliczne i archaiczne. Językiem zdolnym udźwignąć ciężar ciąży czy porodu – doświadczeń fizjologicznych, wręcz abiektalnych, zwierzęcych, w stosunku do których patriarchat nie znalazł jak dotąd adekwatnych środków wyrazu – jest dla anarchomistyczki Joanny Mueller przenicowany przez jej własną dykcję język liturgii. To dlatego podtytuły w „Powlekać rosnące” pochodzą właśnie z języka liturgicznego („antyfona”, „kolekta”, „confiteor” i in.): „nic nie poradzę na to, że w moich prywatnych głębiach presymbolicznych, w miejscu otwierania się cielesności, «rytm traumi refrenem» litanii, rytualnych zaśpiewów czy mistycznych aktów strzelistych”.

PROJEKT PIĄTY: PO]D[MIOT EKOMISTYCZNY

W 2015 roku nakładem Biura Literackiego ukazała się książka poetycka „intima thule”, za którą Joanna Mueller otrzymała nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”.

W tomie tym Mueller wypróbowuje anarchomistycyzm jako formułę poetycką. Przykładowo, w wierszu „oblatka”, przedstawia w konwencji zwiastowania afekt z powodu zajścia w ciążę („kiedy się dowiadujesz / opada powłoka / stajesz nieosłonięta / ty która odtąd / będziesz przyoblekać”), zaś cały tom układa się w książkę dom/ książkę wyspę. Prezentowany dom chce być otwarty i jednocześnie osobny, wyizolowany. Odbywają się w nim rozmaite spotkania, święta, nawiedzenia, dobre rozmowy, codzienne zachwycenia, ale i kłótnie, akty agresji, ludzkie dramaty. Dom ten to wcale nie jest „ekskluzywna zabawka” – to, powiada Mueller, „rozpulchnione, inkluzywne wnętrze”. Miejsce, w które można wpisywać kolejne apokryfy.

Poetka zapożycza rozwiązania architektoniczne dla swojej książki twierdzy z „Twierdzy wewnętrznej” Teresy z Ávili. Mueller wyobraża sobie opisywane przez świętą „duchowe zamknięcie” jako przestrzeń paradoksalną, wypełnioną komnatami przemieszczającymi się względem siebie jak kubiki w kostce Rubika. Podobną przestrzeń próbuje wygenerować dla swojej zależnej, momentami nawet podrzędnej wobec własnego „miotu” bohaterki – po]d[miotki, która umie strzec swoich granic tylko w ten sposób, iż je „ból po boju” poszerza. Buduje więc dla niej siedem „mieszkań” („skryptorium”, „interior”, „przedsionek”, „hilasterion”, „gineceum”, „dormitorium” i „krańcówka”) i w każdym z nich pozwala jej przeżyć pięć epizodów. W ten sposób powstaje trzydzieści pięć wierszy – te zaś ulegają przetasowaniu. W rezultacie otrzymujemy książkę przywołującą na myśl pewnego rodzaju swojskość, stabilność (raz po raz wracamy w dobrze już znane nam miejsca, bo przecież włóczymy się po zaledwie siedmiu mieszkaniach), lecz jednocześnie przedstawiającą wnętrze ruchome, rozkołysane, rozdygotane, zależne od wielu afektów – i od tego, co dobiega zza ścian, i od tego, co dzieje się między nimi.

W „intima thule” poetka pierwszy raz tak otwarcie angażuje się w dyskurs publiczny. Sygnalizuje między innymi swoje poglądy na temat osób i języków wykluczonych z przestrzeni publicznej, przemocy w rodzinie, stereotypów, z jakimi muszą się borykać rodziny wielodzietne, a także ekologii. W książce tej Mueller martwi się również o coś, co można by nazwać higieną artystyczną sprzężoną z myśleniem ekokrytycznym, bo takie jest właśnie – nie tylko autoironiczne, lecz przede wszystkim ekokrytyczne – motto z „przepraszam którędy prosto?”, które brzmi: „nie wykorzystuj papieru do niepotrzeby!”.

Poetka wykorzystuje też swoje wiersze do zawiązywania i umacniani więzi z piszącymi kobietami. W „intima thule” słychać pogłosy uważnej lektury „Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja” Adrienne Rich oraz spotkań w ramach Wspólnego Pokoju – pokoju kobiet, który mieści się w piwnicy Largactil Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie, gdzie dwa razy w miesiącu schodzą się czytające i piszące kobiety (ale nie tylko), by rozmawiać o literaturze pisanej przez kobiety.

Pokłosiem animowanego między innymi przez poetkę, a odbywającego się od 2011 roku feminarium jest wydany w 2016 roku przez Joannę Mueller, Beatę Gulę i Sylwię Głuszak tom „Warkoczami. Antologia nowej poezji”. To już druga przygotowana przez SDK antologia współczesnej poezji kobiet – pierwszą były wydane w 2009 roku przez Joannę Mueller, Marię Cyranowicz i Justynę Radczyńską „Solistki. Antologia poezji kobiecej (1989–2009)”.

Mueller ironicznie nazywa siebie w „Powlekać rosnące” „bezetatową freelancerką ze specjalizacją kura domowa”, natomiast w „intima thule”, w wierszu „to nie tak jak myślisz, siostro”, zadedykowanym zresztą „mieszkankom Wspólnego Pokoju”, o kobietach takich jak ona pisze: „nie tańczą rewolucji, lecz ją wysiadują, mnożą / się przez podział, a nie konstatację”. „Wysiadywanie” własnych myśli, poglądów, dzieł, dzieci, domu to przecież nic innego jak bezustanne angażowanie się, permanentna rewolucja. Nie może być zresztą inaczej, skoro wiersz o „siostrzycach” ze Wspólnego Pokoju kończy się następująco: „JUŻ SAMO BYCIE KOBIETĄ TO EMANCYPACJA”.

„INFORMACJI BEZFORMIE”

Joanna Mueller jest nie tylko autorką wrocławskiego Biura Literackiego, ale współpracuje z nim również w charakterze badaczki, krytyczki, redaktorki i animatorki. W 2006 współredagowała wraz z Bartoszem Małczyńskim i Kubą Mikurdą wydany tam właśnie tom „Podziemne wniebowstąpienie. Szkice o twórczości Tymoteusza Karpowicza”, natomiast w ramach poszczególnych edycji projektu „Połów” wraz z Martą Podgórnik, Romanem Honetem i Dariuszem Sośnickim opiekuje się poetami przed debiutem książkowym.

Karolina Felberg-Sendecka

http://biuroliterackie.pl/autorzy/joanna-mueller-2/media/

http://biuroliterackie.pl/autorzy/joanna-mueller-2/media/?singlemovie=105059

 

 

WYBRANA BIBLIOGRAFIA:

  1. Anna Kałuża, „Macierzyństwo: «Zagniazdowniki» Joanny Mueller”, [w:], „Bumerang. Szkice o poezji polskiej przełomu XX i XXI wieku”, Biuro Literackie, Wrocław 2010;
  2. Anna Kałuża, „Podjazdy dla oczu”, [w:], „Wielkie wygrane. Wspólne sprawy poezji, krytyki i estetyki”, Instytut Mikołowski, Mikołów 2011;
  3. Paweł Kozioł, [hasło:] „Joanna Mueller”, www.culture.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://culture.pl/pl/tworca/joanna-mueller;
  4. Marcin Orliński, „«A kto tego słowa nie wypowie ten nie będzie żył»”, „Twórczość” 2008 nr 9;
  5. Robert Pruszczyński, „Ethos liryki, estetyka lingwizmu. O poezji Joanny Mueller”, „LiteRacje” 2005 nr 2;
  6. Janusz Sławiński, „Próba porządkowania doświadczeń”, [w:], „Prace wybrane”, t. V; „Przypadki poezji”, red. Włodzimierz Bolecki, Universitas, Kraków 2001;
  7. Leszek Szaruga, „Więzienne mowy”, „Nowe Książki” 2003 nr 5;
  8. Piotr Śliwiński, „Poetyka odstawania”, [w:] „Świat na brudno. Szkice o poezji i krytyce”, Prószyński i S-ka, 2007.

 

KOMENTARZE AUTORSKIE I ROZMOWY:

  1. Joanna Mueller, „Komentarz do szkicu «Prenatal w powidoku (kolekta)», www.biuroliterackie.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://portliteracki.pl/przystan/teksty/komentarz-do-szkicu-prenatal-w-powidoku-kolekta;
  2. Joanna Mueller, „Wiersz w drodze – «krymu mir, cry & crime», www.biuroliterackie.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://portliteracki.pl/przystan/teksty/wiersz-w-drodze-krymu-mir-cry-crime;
  3. „W miejscu otwierania się cielesności «„rytm traumi refrenem”» litanii. Z Joanną Mueller o książce «Powlekać rosnące» rozmawia Anita Jarzyna”, www.biuroliterackie.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016:] http://portliteracki.pl/przystan/teksty/w-miejscu-otwierania-sie-cielesnosci-%e2%80%9erytm-traumi-refrenem-litanii;
  4. „Chcę dotrzymać im słowa. Z Joanną Mueller o książce Stratygrafie rozmawia Bianka Rolando”, www.biuroliterackie.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://portliteracki.pl/przystan/teksty/chce-dotrzymac-im-slowa;
  5. „Liryzm i lingwizm. Z Joanną Mueller rozmawiają Wiktoria Nowaczyk i Joanna Roszak”, „Polityka” 2007 [21 listopada], [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/236519,1,rozmowa-z-neolingwistka-joanna-mueller.read;
  6. „To jakby architektoniczna wersja matrioszek. Z Joanną Mueller o książce «intima thule» rozmawia Przemysław Rojek”, www.biuroliterackie.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://portliteracki.pl/przystan/teksty/to-jakby-architektoniczna-wersja-matrioszek;
  7. „Pstrokaty spłachetek przyjemności. Z Joanną Mueller o książce «Stratygrafie» rozmawia Maciej Topolski”, www.biuroliterackie.pl, [dostęp 9 sierpnia 2016 roku:] http://portliteracki.pl/przystan/teksty/pstrokaty-splachetek-przyjemnosci.