KAROL MALISZEWSKI
KU NOWEJ ODPOWIEDNIOŚCI
Stan, w którym wiersz jest już wszystkim, a nie tak jak u Zadury kiedyś - neoklasycystycznym obrazkiem wiecznego continuum. To ciekawa przemiana, ciekawe - po trosze etyczne, po trosze estetyczne (jedno w drugim) – po prostu ludzkie przejście. Niezwykła wolta. Być może jedna z najbardziej intrygujących wolt, jakie dokonały się w poezji polskiej po wojnie. Trywialnie: od manieryzmu do o'haryzmu, od neoklasycyzmu do ashberyzmu. Prawdziwiej: w głąb siebie, w poszukiwaniu jeszcze innych środków wyrażenia zadziwienia światem. Monolog Zadury wyrasta z takiego właśnie pnia epistemologicznego - z nienasycenia, z zaciekawienia, co będzie dalej z istnieniem przewierconym istotnym komunikatem egzystencjalnym, co będzie po wierszu albo w wyniku wiersza, co zmieni się we mnie, co zmieni się w świecie. I dalej: pragnienie sprostania - stąd próby i podejścia, eksperymenty, zmiany poetyk, przemożna chęć ścisłego, najpełniejszego oddania drobiazgowej, rozwirowanej rzeczywistości, szukanie jakiejś nowej odpowiedniości... gdy zawiodła w swych skostniałych formach ta stara, podobna w metodzie do świetnie „sprozodiowanej”, ale tylko: pozytywki.
Z jednej strony gnębiąca podmiot autoironia, myśl, że to na nic, że tylko czcze zaczernianie papieru (nawyk pisania) i mnożenie stert śmiecia, a z drugiej strony podskórne przekonanie o jakiejś metafizycznej sensowności pisania. Tak jakby trzeba było Bogu podpowiadać, ścieżki świata prostować, rozrzucone przedmioty uczuć, przeżyć i sytuacji ustawiać w należnym porządku, a rzeczy oświetlać... wierszem. Bohater Zadury jest maniakiem wiersza -nieraz dobrze czegoś nie przeżyje do końca, a już notuje na gorąco; w takiej nieupozowanej konwencji najlepiej się czuje. A przy tym wydaje się być postacią chorobliwie zadurzoną we własnej pisaninie, bez której nie jest już w stanie właściwie oddychać, uśmiechać się, stawiać stóp. Wiersz przyrósł mu do grzbietu, do skóry, do rdzenia, stał się organiczną cząstką, czymś takim jak pot, krew, sperma. Organizm wytworzył przez lata jeszcze jedną wydzielinę (czytaj: stałą gotowość grafo-reakcji). Stało się to całkiem naturalnie. Wiersz Zadury w swych najlepszych przejawach jest szalenie naturalny.
(…)
Natura i warsztat Ile trzeba słońca
by dojrzały te trzy ciemnozielone planety
i ten wiersz kwaśny ale nie cierpki
Jeszcze jedna wydzielina. I nie wiadomo, którędy wychodzi. Ustami, nosem, porami skóry? W każdym razie gdzieś blisko najczulszych nerwów, ośrodka skojarzeń napiętych aż do bólu (czy też jego grymasu), skrywanych przekonań, pragnień, lęków i obsesji. Bliskość wydaje się tu kategorią na nowo prześwietloną, jeśli zderzymy wiersze Zadury (z lat jego przełamywania się, indywidualizacji frazy) z wierszami podówczas pisanymi. I nieważne, czy sztukę owej bliskości nabył w amerykańskim sklepiku kolonialnej wyprzedaży, czy pewnej nocy sama mu przyszła do głowy wraz z olśnieniem, że wiersz to coś więcej niż sprawozdanie z polonistycznych studiów, wyimek erudycji i wersyfikacyjnych umiejętności, wynik przejęcia się niezłomnym (?) trwaniem śródziemnomorskiej kultury.
Bliskość serca i wiersza: prawda wewnętrznego mówienia, ciśnienie prawdy rozsadzające manierę. Bliskość wiersza i od-wiersza: zgęszczonej przestrzeni, skróconej perspektywy między tekstem a czytelnikiem, rozpoznającym w podsuwanym świato-obrazie swój świat najbliższy i swój prawdziwy język (albo jego nadzwyczaj udaną replikę). Bliskość obustronna, obosieczna.
(Naturalność, bliskość, otwartość. Triada.) Bohater Zadury otworzył się w porę. Przestał brzydzić się rzekomą tandetą codziennego drobiazgu, myślowego banału, możliwych skrótów podsuwanych przez rzeczywistość, branych z podszeptów zwyczajności. To stało się materią liryczną, nad którą poeta zaczął coraz lepiej panować, dochodzić do swoistej biegłości w tworzeniu „tekstów mieszanych”, polifonicznych, kontrapunktowych, zderzając wzniosłość z trywialnością, wysublimowany ład wewnętrznej filozofii z banałem przypadków żarliwie opisywanej teraźniejszości, „złote” myśli z ,,szarymi” obserwacjami bytowej podrzędności. Wysokie i niskie, podrzędne, nadrzędne, patetyczne, mdłe, poetyckie i prozaiczne (niepoetyckie?) stało się jednym. Jedynym możliwym do zaakceptowania przez poszukujący, ciągle odradzający się w nowych formach mówienia, podmiot.
Odnosi się wrażenie, że bohaterowi Zadury (poprzez dokonaną otwartość, ustanowioną bliskość i zejście z koturnów konwencji zbyt oddalonych od współczesności) nie grozi skostnienie; zawsze będzie czujny i napięty, wsłuchany w oczywistość dokonujących się w świecie i języku zmian. Między wierszem a światem zapadła tak cienka skórka, że lada podmuch, najmniejsze dotknięcie już wprawia jej unerwioną strukturę w ruch, drganie.
Ta natychmiastowa gotowość do poetyckiego zareagowania, otwartość na wszystkie bez wyjątku znaki i sygnały bombardujące wrażliwość, totalność w ulirycznianiu nielirycznej realności była - być może - ,,rewolucyjnym” w swoim czasie gestem, powiewem nowego... I nikt nie może zaprzeczyć, że ścieżka ta rozszerza się, rozwiera ramiona, „powołując” do istnienia (przygotowując dla nich grunt) takie światy osobne, jak liryka Jacka Podsiadły i Darka Foksa; zaś pomiędzy tak szeroko rozwarte bieguny można by wpisać niejedną frazę z wierszy np. Andrzeja Niewiadomskiego, Dariusza Sośnickiego, Mariusza Grzebalskiego, Ewy Sonnenberg, Dariusza Bugalskíego, Szymona Kantorskiego, Krzysztofa Jaworskiego. Nie mam na myśli prostych zapożyczeń. Chodzi o oddziaływanie zaproponowanego poetyckiej polszczyźnie tematycznego ,,luzu” (idiomu bliskości i bezpośredniości), o trudne do zdefiniowania i wskazania następstw (i następców) sprozaizowanie wzniosłości uzwyczajnienie przeżycia, uszczegółowienie wyobraźni (zdjęcie jej z obłoków), reizm i ,,detalizm”, oddech zwykłości... w takim a nie innym postawieniu sprawi postaw.
SPRAWY I POSTAWY
1. Mechanizm językowo-wyobraźniowy, który w swej odmianie wydaje się być wynalazkiem Zadury, polegający na mistrzowskim sczepianiu rozmaitych (najczęściej „nie z tej parafii”) wagoników obserwacji i konstatacji we wcale zgrabny, błyskotliwym torem poprowadzony, pociąg wiersza. Co się tłumaczy: poetycka nadwartość nowa poetyckość, (na nowy sposób liryczna) odpowiedniość buduje się ze szczątków, pozornie niezbornych kawałeczków kąśliwej, błyskotliwie płynnej mozaiki poszarpanego stychu. Przerzutnia działa tu na zasadzie karabinu maszynowego, rozstrzeliwującego i tak zazwyczaj krótką frazę na mniejsze, przewrotnie przy tym spięte, kawałki. Do tego dochodzą wszelkie drobne odkrycia semantyczne, jakie podczas takich zabiegów zdarzyć się mogą. Rozkołysanie zbliżeń i nagłych oddaleń znaczeniowych kończy się mimowolną (pracowicie zaprojektowaną) międzywersową pointą, iskrą z przeskoku; godzi się, łączy, zbliża rzeczy niesłychanie oddalone, takie, o których sądzi się potocznie, że nic ich nie może łączyć.
W tym sensie Zadura jest odkrywcą: upotocznił, rozluźnił wiersz, po prostu uzwyczajnił go, jednocześnie projektując dla stworzonej dla siebie poetyki spójny system zabezpieczania przed banałem. Nowe patrzenie, które zaproponował, postawiło na piedestał skojarzenie, któremu dzielnie sekunduje „nieprawdopodobne zestawienie” i perfidnie rozbijające ułudę zrozumiałości - wtrącenie, a to wszystko włożone w niefrasobliwe usta lekko nawiedzonego, jakby zadufanego w sobie, opowiadacza.
W dawnych wierszach Zadury ,,deklamowało się” nawet uczucia, w tych nowych (od ,,Zejścia na ląd”) gada się, gawędzi, napomyka, zeznaje, nasycając wiersz akcesoriami tak banalnymi i powszednimi, że tradycyjnie zorientowanemu odbiorcy trudno się z tym pogodzić. „Czasy się zmieniły/ nie ma o czym mówić”... Jeżeli nie ma już jakichś wybranych tematów, wszystko się nadaje do wiersza. Paradoksalnie: jest o czym mówić, aż zanadto. Zwróćmy uwagę, że potoczny zwrot „nie ma o czym mówić” stanął w nowym świetle şemantycznym; ucho Zadury jest w tym względzie nadzwyczajne. Trudno znaleźć drugą poezję z tak rozszalałym upoetycznianiem frazeologizmów, odpoetycznianiem nawet największej wzniosłości. A przy tym charakterystyczne zderzanie idiomów, a niekiedy skontrastowanie zaistniałej sytuacji i użytego do jej opisu idiomu daje efekty zmuszające do refleksji nie tylko językowej.
(…)
Idziemy w piątkę opakowani w foliowe worki
z rękami przyciśniętymi do ciała Dzieci są mniejsze
mają większą swobodę ruchów
Przez zdawkowo zasygnalizowane konkretne sytuacje zaczynają przeświecać większe sensy, niespodziewane możliwości interpretacji. W co drugim wierszu natrafiamy na tego rodzaju przemyślne zbitki - niby konkretne, a już prawie filozoficzne - jak ta w cytowanym (...) „Dzieci są mniejsze/mają większą swobodę ruchów”
2. Dalekie echa i nagłe sublimacje. Są w tych utworach odgłosy z oddali, niespodziewane przypomnienia, aluzje i przywołania, cytaty i przytoczenia – same dla siebie, już dające stylistyczny efekt mądrej, refleksyjnej ,,obcości” (a la Brecht); ale zdarza się, ze występuje w bezkolizyjnym (tu jest to możliwe) zderzeniu z konkretnie, reportażowo zapisanym, prozaicznym strzępem codzienności.
(…)
W teatrze dawano wtedy Kroniki królewskie
i pierwsi ludzie wracali z Księżyca
Wariacie zostaw nastawiłam mleko
(…)
3. Migawkowość, migotliwość mnożonych okazów (chwilowości) i obrazów (prywatności), stychiczna bazgranina - pozornie ujęta w gorset quasi-sonetu - eliptyczny kociokwik pręży się jak na rozkaz w błysku nagłej, trzeźwej sentencji, wysublimowanej, dość dyskursywnej pauzy. Krótko mówiąc: musi być coś ponad albo obok tego chaosu. I jest; po pierwsze w domyśle, w intelekcie i przeżyciu aktywnego czytelnika, po drugie w inklinacji bohatera do point i sentencji. Sentencje Zadury bywają paradoksalne, gorzkie, oschłe i zimne, niekiedy nadrealne ,,ni przypiął, ni przyłatał”. Np. ,,Nastaw sam zegar zanim/ nowa salwa zasmuci zmarłych”. ,,Z siły zostaje przekora”. ,,Bóg jeśli mu pomóc dalej się wywiązuje/ ze swych dobrowolnych obowiązków”.
4. Nowa odpowiedniość, nowa mądrość, liryczna rzeczowość. Nie bać się słów: teściowa, żona, sprzączka, bułeczka, Jarek, Piotr, Stare Jaroszewice, wpierdala się, trzepak, księgowość, fizkultura, rokitnik, spadochroniarz, ryps, Bachleda, starzec płci żeńskiej, rosyjska ruletka, homoseksualiści, co wieczór tańczyli tu na wrotkach itd. Nie bać się. Robić wiersz ze wszystkiego, co podsuwa ulica, książka, usta syna, biust żony, mur naprzeciw, wezwanie do stawienia się, rozklekotany autobus, pożółkła gazeta, wiersz Ashberego, sytuacja między stołem a sypialnią, radiem a telewizorem. A przede wszystkim z tego, co podsuwa bycie w zmieniających się (migotliwych) funkcjach; bycie ojcem, synem, mężem, przyjacielem (np. Piotra Sommera), poetą, tłumaczem, podróżnikiem, bywalcem, współredaktorem, krytykiem, kochankiem, obywatelem. Wszelkie możliwe aspekty bycia zostają tu poruszone. Wszystkie? Może prócz tych zbyt jawnie metafizycznych. Nie chciałbym tego komentować. Tej powściągliwości. Znaczącej; być może.
(…)
nie od rzeczy będzie zapytać Kiedy
i jak za to zapłacisz Lub kto Bo nic za darmo
Coś w tym musi być jeśli chwile
udają wieczność Wiersz jest cierpliwy
To prawda Ale nie jest osłem Jakkolwiek
Byś go poganiał nie uniesie wszystkiego
To ona (powściągliwość) jest powodem, ze niektóre wiersze zadury cierpia na zadyszkę; nie mając metafizycznego podglebia zsuwają się łatwo z płonnej skały, na której je osadzono. Brak im najistotniejszego korzenia, tego podwiązanego do Tajemnicy. Jak sądzę – takie właśnie teksty porywa ze sobą i nonszalancko zaprzepaszcza wiatr historii (...literatury).
BYĆ PISARZEM
Piszę, mając przed nosem kilka rozłożonych tomików B. Zadury. Najwyższa pora, by je przedstawić. ,,Zejście na ląd” (1983), „Starzy znajomi” (1986), „Prześwietlone zdjęcia” (1990), „Cisza” (1994). Bohater tego szkicu opublikował łącznie osiem zbiorów wierszy, poza tym kilka książek innego autoramentu (powieści, opowiadania, szkice literackie, tłumaczenia). Jest pisarzem, który zastanawia się nad sensem tego, dość szczególnego, bycia. A już do absurdu szczególnego - i w Polsce, i dzisiaj. Muszę przytoczyć ,,Szigliget”, tekst w pewnym sensie alegoryczny. Głos w dyskusji na temat tego, co to właściwie znaczy - być pisarzem.
Wypiliśmy koniak który przyniósł Imre
i bierzemy się za wino kupione na wsi
Trzeba przez to przejść Co to znaczy dzisiaj
być polskim pisarzem? Mówię co myślę
i nie zależy mi na zrobieniu dobrego wrażenia
(Nigdy w życiu nie składałem oświadczeń)
A oni cisną Że to samo mógłby
powiedzieć Anglik albo Szwajcar
wiec opowiadam parę historyjek z życia
które nie mogłyby przydarzyć się gdzie indziej
Los nas zetknął w jadalni przy jednym stoliku `
nie myślałem że się zaprzyjaźnimy A jednak
błyskam fleszem jakbym się bronił
I chciał sprawdzić na zdjęciach jak wypadłem
Trzeba przez to przejść... I przez tę chwilę, przez konieczność bycia z przypadkowymi ludźmi, konieczność picia przypadkowego alkoholu, ale przede wszystkim trzeba przejść przez ogień pytań o istotę bycia pisarzem. Podmiot chciałby tego uniknąć. Takie pytania mu wyraźnie nie leżą. On po prostu jest pisarzem - każdą linijką, każdą następną notatką do wiersza, opowiadania. O tym się nie mówi. jednak zaistniała sytuacja zmusza go do wygłoszenia kilku stosownych komunałów. Mówi więc, że mówi, co myśli. Poezja Zadury w nowo uzyskanym kształcie jest właśnie próbą stworzenia poetyckiego ekwiwalentu strumieniowości psyche. Kłąb myśli i skojarzeń, ów totalny, zaciskający się w mózgu węzeł gordyjski rozcina się wierszem jak zniecierpliwionym klaśnięciem w dłonie. I nie zależy mówiącemu dobitnie i krótko, ucinającemu wewnętrzne rozgadanie, na zrobieniu dobrego wrażenia. W rękach Zadury wiersz spauperyzował się, stał się zabazgraną karteczką, popadł w nową (z gruntu anty-konwencjonalną) konwencję. Udało mu się stworzyć pozory brulionu, zapisy epatującego „szczerą prawdą” i spontanicznością czynionego na gorąco twórczego działania. Mówi, co myśli. Opowiada parę historyjek z życia. Błyska fleszem, chcąc sprawdzić na zdjęciach, jak wypadł.
Realne zdarzenie w czasie węgierskiej wyprawy uzyskuje w swym opisie wymiar alegoryczny, staje się w autotelicznym geście podjęciem wyzwania. Oni cisną. Zawsze są jacyś oni i ich cholerne pytania, po co piszesz. Zadura stworzył ten wiersz, by uciąć próżne gadki. Wiersz jest wyzywający, a jego przesłanie urocze. Rzucone mimochodem, a jednak w twarz nadętym i wielce uczonym kodyfikatorom - odpierdolcie się z waszą obywatelską poezją, ględzeniem, co w literaturze trzeba, a co można!
Bo można tylko... i teraz następuje wyliczenie mające charakter ,,Tez o Zadurze”... mówić, to, co się myśli, nie myśleć z góry o wywołanym w tych czy innych kręgach wrażeniu, opowiadać historyjki z życia, które nie mogłyby przydarzyć się gdzie indziej, przyjaźnić się mimo wszystko z tym, co podsuwa Los, błyskać fleszem czyli robić wierszem zdjęcia współczesności, sprawdzając poprzez te fotografie siebie samego, własną twarz. Dobrze wypaść, wyjść... choćby tylko jako biała plamka na kolejnym prześwietlonym zdjęciu. (A oni wciąż o „czarnej dziurze” głoszą!) W ,,Szigliket” mamy dość pociągającą odpowiedź na pytanie „Co to znaczy dzisiaj być polskim pisarzem?” Program na dziś, również dla młodej poezji, która stara się jak może, by odejść od wielkich słów i pustych gestów, uwiarygodniając powszednim, poszczególnym życiem opowiadane przez siebie historyjki, które nie mogłyby przydarzyć się gdzie indziej.
RECYDYWA RYTMIZMU (I PATRIOTYZMU)
Tytułowy poemat ,,Cisza”, serce ostatniego tomu, powstał W 1982 roku (ale przecież ogłoszony w książce w 1994) i był lirycznym, wręcz psychodelicznym, następstwem przeżycia wybuchu i trwania stanu wojennego. Zadura odpowiedział po swojemu na meandry najnowszych dotkliwości historii, uciekł w rytm, zaszył się w gąszcz gęsto splecionych rymów, ustanowił terapeutyczną republikę wolnego poematu. Psychiczne zachwianie znalazło swój odpowiednik literacki a muzyczność ustabilizowanej frazy pomogła przemóc presję chaotycznej, zaskakującej rzeczywistości. Podobnie zareagowało - jak sądzę - wielu twórców. Podczas rozmowy ze Zbigniewem Machejem usłyszałem wyznanie: ,,Ten, kto rezygnuje z rytmu i rymu, zawęża swą poetykę. Ja zacząłem świadomie rymować na przełomie 81/82. W chaosie stanu wojennego rytm mógł coś w moim sercu uporządkować... ”
Ów rymowany parzyście (z małymi wyjątkami) poemat w 88 strofach 8-wersowych jest zadziwiającym utworem. Coś we mnie sprzeciwia się mu; drażni wyczulone ucho monotonną, katarynkową frazą, drażni atmosferą patosu tamtych dni. A z drugiej strony jest w nim coś urzekającego... obrazy czasu, kiedy miało się dwadzieścia lat i biegało po mrozie z ulotkami wypychającymi kieszenie. Przypomina się to namaszczenie, nastrój podniosłości, poczucie misji i historycznej ważności nawet drobnych czynów. Codzienny patos, z którego dzisiaj nawet drwić się nie chce - w obliczu pytania, po co to wszystko, W obliczu straconych złudzeń, zmarnowanych nadziei. Tylko że bohater poematu tkwi w swoim 1982 roku i nie przeczuwa rozwoju wypadków. Wraz z nim, z jego gorączkową, zjadliwą, ironiczną mową została utrwalona na zawsze historyczno-osobnicza chwila przeżywania wydarzeń, które wstrząsnęły ogółem, wycisnęły piętno w świadomości zbiorowej. Jest to dokument bardzo osobisty; być może właśnie jest tak z naszym przeżywaniem historii, że tworząc swój własny obraz jej wyrazistych, dramatycznych fenomenów, ze zdumieniem konstatujemy rozdźwięk między smakiem popiołu i dymu, jaki pozostał w ustach, a smakiem suchego zdania odczytywanego w podręczniku historii. ,,O roku ów...” mógłby powiedzieć bohater przeżywający wyjątkowo intensywnie rok 1982, w którym obok przeżyć natury społecznej wtargnęły w jego ustabilizowany świat (znanego literata średniego pokolenia) wstrząsy inne. Przede wszystkim śmierć ojca 18 marca w czwartek ,,w siedemdziesiątym piątym wojny dniu”. Nagłość i bezceremonialność tych wszystkich przeżyć zmusiły bohatera do pisarskiego działania, pojawiła się potrzeba opowiedzenia przeżywanej grozy. Toteż stylistyka poematu przywołuje strukturę listu: bardzo swobodnego, dygresyjnego zwierzania się z dziwnego stanu ducha, z zawieszenia i „ciszy” rozumianej jako kulturowa niemoc, pustka, dyskomfort.
Cenzurowane listy, kontrolowane rozmowy, pisane w nocy, zaś w dzień ścierane napisy, grypsy zniewolonej codzienności współtworzą semantyczną tkankę poematu, tak samo jak wycieczki w idylliczną krainę dzieciństwa, próby samoswojego, heroicznego filozofowania, scenki z zomowcami w tle, aluzje do mętnych postaci ówczesnej sceny politycznej. ,,Doprawdy, trudno znaleźć słowa, które ktoś będzie cenzurować”. A wszystko to po to - w pozornym chaosie przypadkowo gromadzonych strzępów realności „narodowej”, zmieszanych z odpryskami strumienia znieważonej świadomości kogoś, komu nagle grunt osunął się spod nóg - wszystko po to, by po pierwsze przenieść się w pismo, poprzebywać w sferze alternatywnej do proponowanej przez realność dzikiej, chamskiej siły dokonanych faktów. Zaś po drugie: by uchwycić przyczółek, oswoić tę nagle zdziczałą rzeczywistość, przeszyć ją słowem na wylot, na nowo symbolicznie zreorganizować, „przerwać płacz ten, pustke, ciszę”.
(…)
Nie zapomnimy. Zapomnimy.
Kolumny czołgów tamtej zimy.
Syreny głos rozdzierający,
co gaśnie nagle. Konający
mój Ojciec (…)
KU NOWEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI
Wiersze kończące tom „Cisza” w swoim hipotetycznym przesłaniu wskazują na inne jeszcze znaczenie słowa ,,cisza”. Ta książka kończy się taką ,,ciszą” - po prostu milczeniem, zanikającą frazą coraz krótszych Wierszy. „Ja najmniej słów” - ta idea przyświeca ,,gasnącemu” bohaterowi. Precz z retoryką, pustosłowiem przegadanym form; rzeczowa, krótka notatka z zaobserwowanych bądź wyobrażonych faktów - oto aktualny ideał tej poezji. Program etyczny, który wyłania się spomiędzy zdawkowych, kilkuzdaniowych wierszy uściśla się, oczyszcza, staje się surowy i jakby dogmatyczny, według narzuconych sobie konsekwentnie kryteriów rodem z poezji starych chińskich mistrzów. Przypomina mi się leżąca gdzieś na dnie szuflady stara ,,Twórczość” z wierszem Kornhausera. Jakoś tak: „Wiele dałbym za to, żeby ten wiersz był pudełkiem zapałek, lampką na biurku, kwitkiem z pralni”. Wiersz staje się rzeczą, kawałkiem szkiełka odbijającym zmienność, zupełnie już nie komentowanych chwil. Nie komentować i nie rezonować - to kolejny nakaz ewoluującej liryki Zadury. Odpowiedzialność za słowo - oszczędnie rzucane, ważone, wręcz porcjowane - wiąże się jednocześnie z potrzebą opisu wspólnoty drobnych doznań. Pozostając zdeklarowanym indywidualistą, boryka się z koniecznością ekwiwalentyzacji czegoś zbiorowego, „archetypicznego”. „Mówić swoim głosem” wiąże się z: „być waszym głosem”. Ostatnie okruchy liryczne dokumentują ten ferment, nowy kierunek rozbudzanych przeczuć o ważności samego obrazu przy słabnącej ważności głosu, który o nim opowiada.
SOBOTA, KIEDY UMARŁ ANDRZEJ KIJOWSKI
Róża, niedopałek, maszynopis
jadłospisu z baru mlecznego - tyle widzę
siedząc na przystanku autobusowym.
To, o czym myślę, uznajemy za nieistotne
- nikogo nie podtrzymałoby na duchu.
Nowa odpowiedzialność to odpowiedzialne usunięcie się na dalszy plan, asceza władania oszczędnym słowem, powściąganie grandilokwencji. Mówienie obrazem albo zza obrazu - jako wynik przezwyciężonego egotyzmu. Już nie tylko wypowiedzieć wszystko, wypowiedzieć siebie, wypowiedzieć swój czas. Ale przede wszystkim: mówić, mając na uwadze innych, ich nie ignorowanego, podtrzymywanego ducha. Oto sens ostatecznej odpowiedzialności. Odpowiedź na pytanie: ,,Co to znaczy dzisiaj być polskim pisarzem?”
[i] Prwdr. „Nowy Nurt” 1995, nr 6.. Przedruk [w:] K. Maliszewski, Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy, Bydgoszcz 1999, s. 16- 25.