Share on FacebookGoogle+Tweet about this on Twitter

Zadura,Bohdan

Za pięć dwunasta

 

śmierć daje większe możliwości wyboru
dlatego pytamy na co umarł a nie
na co się urodził

 

Z tomu Kaszel w lipcu (2000)

 

ANTYGONA Z PRIŠTINY

 

Sarajewo było raz (w ogniu) i drugi
I wystarczy
Minęło jak wszystko

Chciałbym żyć raz
a długo
żeby zdążyć

zapomnieć
raz
a dobrze

Twoje ciało
jak ciało Polinejka
Tylko choć myli mi się

Kreon Charon i Chronos
chyba nic już nie jest
możliwe

 

Z tomu Ptasia grypa (2002)

 

Wożą, wożą generała

 

Będą wozić Generała po Krakowie

Jak powożą no to może coś im powie

 

Z sarkofagu wyjmą trumnę z trumny truchło

Nie był święty więc to truchło musi cuchnąć

 

Choć premierem był to nie jest taki głupi

Kawalkada jedzie blisko Montelupich

 

Towarzyszy jej z wysoka wciąż kamera

Przekaz mamy teraz wprost z helikoptera

 

Czeka Zakład Medycyny go Sądowej

Lecz więzienie pozostało w jego głowie

 

(W tym co z głowy jego teraz pozostało)

Niech kość powie czego już nie powie ciało

 

Co tam było co tam było w Gibraltarze

Potylica może żebro niech pokaże

 

Niech wyśpiewa co przemilczeć kazał Churchill

Niech opowie całą prawdę o swej śmierci

 

A jak nawet już nie zdoła słowa pisnąć

To z bakterii da się może coś wycisnąć

 

Albo z grzybów albo z innej mikroflory

One muszą coś pamiętać do tej pory

 

One wiedzą że Kreml jego nie mógł kochać

Że był zamach a nie zwykła katastrofa

 

Więc niech dadzą jakiś dowód wreszcie na to

Że już nie żył gdy startował liberator

 

Że go wcześniej zastrzelili lub otruli

Powiesili udusili lub zakłuli

 

Niechaj naród wie że będzie trwać w niewoli

Nim go prawda ekshumacji nie wyzwoli

 

Żaden lampas w jego trumnie się nie złoci

Pochowali go w bieliźnie skąpi Szkoci

 

Jak szynelem owinęli pledem starym

Krawcy nowy mundur szyją mu na miarę

 

Generalską szyją bluzę szyją spodnie

Wódz Naczelny więc go trzeba ubrać godnie

 

Jego śmierć o pomstę będzie wiecznie wołać

Może wojsko przykład wzięłoby z Kościoła

 

I pocięło na plasterki jego kostki

A mnie znudził już ten wiersz Rymkiewiczowski

 

Choć jest miara nie ma miary wszystko chore

Czas najwyższy rozwieść się z telewizorem

 

Z tomu Zmartwychwstanie ptaszka (2012)

 

Zmartwychwstanie ptaszka

 

Henrykowi Berezie

 

opowieść wraca do właściciela

jego jest balkon pokój przedpokój i kuchnia

 

balkon za zamkniętymi drzwiami

których nie otwiera z obawy że nie miałby siły ich zamknąć

 

jego jest osiemdziesiąta czwarta jesień życia

na czwartym piętrze w centrum stolicy środkowoeuropejskiego państwa

 

przy ulicy Widok z widokiem na trzynastopiętrowy biurowiec

który zasłonił rotundę która kiedyś wzleciała w powietrze

 

w którego otwartych oknach młode eleganckie kobiety

palą papierosy strząsając popiół na zewnątrz

 

a młodzi mężczyźni w garniturach niezależnie od pory roku

nie są od nich lepsi

 

i z widokiem na wielki plazmowy bilbord za rondem Romana Dmowskiego

na którym śmigają siatkarze modelki aligatory i kwiatki

 

i pewnego październikowego dnia widzi

na tym balkonie balkoniku raczej bo głęboki jest

 

na czterdzieści centymetrów długi na metr dwadzieścia

małego zakrwawionego ptaszka z poderżniętym

 

a może rozszarpanym gardełkiem

nie zna takiego ptaszka a wśród książek

 

które są jego i wypełniają całe mieszkanie

nie ma atlasu ptaków w którym mógłby odnaleźć jego imię

 

wielkości wróbla lub młodego szpaka

ten szary ptaszek to na pewno nie sikorka

 

tym bardziej sroka wielkomiejski wyciruch

której białe przed laty w Skierniewicach piórka

 

teraz wyglądają jak śnieg na przednówku

a czarne i granatowe nie lśnią jakby pokryła je spadź

 

jego ptaszek jest szary na brzuszku ma niebieski puszek

to skrzydlate truchełko budzi jego czułość

 

skąd się tu wzięło na tej brązowej terakocie – myśli -

zimnej jak ołtarz albo jak prosektoryjny stół

 

czy był wiatr poprzedniej nocy czy wypadło ze szponów

ptasiego bratobójcy a może sąsiedzi

 

z piątego piętra go zrzucili kto wie co tam siedzi

w głowach ludzi których się nie zna

 

koty nie wchodzą w rachubę bo nie chodzą

po ścianach przecież to jest czwarte piętro

 

mijają dwa tygodnie ktoś kto byłby w stanie

otworzyć drzwi balkonowe a potem je zamknąć

 

właśnie kicha i kaszle więc się nie pojawia

obecność ptaszka staje się natrętna

 

i irytuje choć dalej jest ładna ta kompozycja szarości

z niebieskim odcieniem złamana krwawą plamką

 

dziesiąta z minutami dzwoni dzwonek do drzwi

 

gdy wstaje by otworzyć rzuca okiem na balkon

 

nic się nie zmieniło ptaszek leży jak leżał

czyta jakieś pisemko które ma podpisać

 

dozorczyni wychodzi wraca do pokoju

balkon jest pusty ptaszek zniknął

 

wieczorem tego dnia znajduje na dywanie

szary puszek z niebieskim koniuszkiem

 

drugiego dnia w przedpokoju na podłodze

szare piórko

 

trzeciego dni są ciepłe okno w przedpokoju uchylone

słyszy w kuchni hałas stukot albo trzepot

 

podnosi się z tapczanu i idzie o sufit i ściany

obija się fruwając ten ptaszek z balkonu

 

otwiera na oścież okno

ptaszek wylatuje

 

mój jest tylko tytuł

opowieść jest Twoja

 

27 października 2010

 

Z tomu Zmartwychwstanie ptaszka (2012)

 

W mowie i w piśmie

 

uwielbiam ubóstwiam
ładne słowa
jednak żadnego
nie użyłem
ani razu

poprzestawałem
na bardzo lubię

przepadam
też jest ładne
i jest w nim
ostateczność metafory
na ludzką miarę

 

Z tomu Kropka nad i (2014)

 

Nie ma lekko

 

aniśmy się obejrzeli
a nie ma już niczego co byłoby trudne

wszystko jest ciężkie

 

Z tomu Kropka nad i (2014)