Za pięć dwunasta
śmierć daje większe możliwości wyboru
dlatego pytamy na co umarł a nie
na co się urodził
ANTYGONA Z PRIŠTINY
Sarajewo było raz (w ogniu) i drugi
I wystarczy
Minęło jak wszystko
Chciałbym żyć raz
a długo
żeby zdążyć
zapomnieć
raz
a dobrze
Twoje ciało
jak ciało Polinejka
Tylko choć myli mi się
Kreon Charon i Chronos
chyba nic już nie jest
możliwe
Wożą, wożą generała
Będą wozić Generała po Krakowie
Jak powożą no to może coś im powie
Z sarkofagu wyjmą trumnę z trumny truchło
Nie był święty więc to truchło musi cuchnąć
Choć premierem był to nie jest taki głupi
Kawalkada jedzie blisko Montelupich
Towarzyszy jej z wysoka wciąż kamera
Przekaz mamy teraz wprost z helikoptera
Czeka Zakład Medycyny go Sądowej
Lecz więzienie pozostało w jego głowie
(W tym co z głowy jego teraz pozostało)
Niech kość powie czego już nie powie ciało
Co tam było co tam było w Gibraltarze
Potylica może żebro niech pokaże
Niech wyśpiewa co przemilczeć kazał Churchill
Niech opowie całą prawdę o swej śmierci
A jak nawet już nie zdoła słowa pisnąć
To z bakterii da się może coś wycisnąć
Albo z grzybów albo z innej mikroflory
One muszą coś pamiętać do tej pory
One wiedzą że Kreml jego nie mógł kochać
Że był zamach a nie zwykła katastrofa
Więc niech dadzą jakiś dowód wreszcie na to
Że już nie żył gdy startował liberator
Że go wcześniej zastrzelili lub otruli
Powiesili udusili lub zakłuli
Niechaj naród wie że będzie trwać w niewoli
Nim go prawda ekshumacji nie wyzwoli
Żaden lampas w jego trumnie się nie złoci
Pochowali go w bieliźnie skąpi Szkoci
Jak szynelem owinęli pledem starym
Krawcy nowy mundur szyją mu na miarę
Generalską szyją bluzę szyją spodnie
Wódz Naczelny więc go trzeba ubrać godnie
Jego śmierć o pomstę będzie wiecznie wołać
Może wojsko przykład wzięłoby z Kościoła
I pocięło na plasterki jego kostki
A mnie znudził już ten wiersz Rymkiewiczowski
Choć jest miara nie ma miary wszystko chore
Czas najwyższy rozwieść się z telewizorem
Zmartwychwstanie ptaszka
Henrykowi Berezie
opowieść wraca do właściciela
jego jest balkon pokój przedpokój i kuchnia
balkon za zamkniętymi drzwiami
których nie otwiera z obawy że nie miałby siły ich zamknąć
jego jest osiemdziesiąta czwarta jesień życia
na czwartym piętrze w centrum stolicy środkowoeuropejskiego państwa
przy ulicy Widok z widokiem na trzynastopiętrowy biurowiec
który zasłonił rotundę która kiedyś wzleciała w powietrze
w którego otwartych oknach młode eleganckie kobiety
palą papierosy strząsając popiół na zewnątrz
a młodzi mężczyźni w garniturach niezależnie od pory roku
nie są od nich lepsi
i z widokiem na wielki plazmowy bilbord za rondem Romana Dmowskiego
na którym śmigają siatkarze modelki aligatory i kwiatki
i pewnego październikowego dnia widzi
na tym balkonie balkoniku raczej bo głęboki jest
na czterdzieści centymetrów długi na metr dwadzieścia
małego zakrwawionego ptaszka z poderżniętym
a może rozszarpanym gardełkiem
nie zna takiego ptaszka a wśród książek
które są jego i wypełniają całe mieszkanie
nie ma atlasu ptaków w którym mógłby odnaleźć jego imię
wielkości wróbla lub młodego szpaka
ten szary ptaszek to na pewno nie sikorka
tym bardziej sroka wielkomiejski wyciruch
której białe przed laty w Skierniewicach piórka
teraz wyglądają jak śnieg na przednówku
a czarne i granatowe nie lśnią jakby pokryła je spadź
jego ptaszek jest szary na brzuszku ma niebieski puszek
to skrzydlate truchełko budzi jego czułość
skąd się tu wzięło na tej brązowej terakocie – myśli -
zimnej jak ołtarz albo jak prosektoryjny stół
czy był wiatr poprzedniej nocy czy wypadło ze szponów
ptasiego bratobójcy a może sąsiedzi
z piątego piętra go zrzucili kto wie co tam siedzi
w głowach ludzi których się nie zna
koty nie wchodzą w rachubę bo nie chodzą
po ścianach przecież to jest czwarte piętro
mijają dwa tygodnie ktoś kto byłby w stanie
otworzyć drzwi balkonowe a potem je zamknąć
właśnie kicha i kaszle więc się nie pojawia
obecność ptaszka staje się natrętna
i irytuje choć dalej jest ładna ta kompozycja szarości
z niebieskim odcieniem złamana krwawą plamką
dziesiąta z minutami dzwoni dzwonek do drzwi
gdy wstaje by otworzyć rzuca okiem na balkon
nic się nie zmieniło ptaszek leży jak leżał
czyta jakieś pisemko które ma podpisać
dozorczyni wychodzi wraca do pokoju
balkon jest pusty ptaszek zniknął
wieczorem tego dnia znajduje na dywanie
szary puszek z niebieskim koniuszkiem
drugiego dnia w przedpokoju na podłodze
szare piórko
trzeciego dni są ciepłe okno w przedpokoju uchylone
słyszy w kuchni hałas stukot albo trzepot
podnosi się z tapczanu i idzie o sufit i ściany
obija się fruwając ten ptaszek z balkonu
otwiera na oścież okno
ptaszek wylatuje
mój jest tylko tytuł
opowieść jest Twoja
27 października 2010
W mowie i w piśmie
uwielbiam ubóstwiam
ładne słowa
jednak żadnego
nie użyłem
ani razu
poprzestawałem
na bardzo lubię
przepadam
też jest ładne
i jest w nim
ostateczność metafory
na ludzką miarę
Nie ma lekko
aniśmy się obejrzeli
a nie ma już niczego co byłoby trudne
wszystko jest ciężkie