Marian Stala
1
Kiedy myślę o wierszach Marcina Sendeckiego, jako pierwszy zjawia się niemal zawsze ten oto, napisany w 1987 roku:
Z wysokości drugiego piętra widać parking, wieżyczki
cerkwi i łuski tynku na ciele zmieniających skórę
bloków, dalej, za ścianą, ludzie przemierzający ulice
połykają sylaby, wstążka deszczu zaciska się na krtani,
schodząc widzisz dzieci wbiegające w obręcz kałuży, krople
na ich spoconych twarzach i słyszysz, już za plecami, komendy
siedmioletniego dowódcy, dalej, zatrzymujesz się, płótno
parasola, dotknięte od dołu, przemaka, mokre włosy krzepną,
ukryty w kurtce wilgotny banknot z Waryńskim drży z zimna,
za chwilę wydasz go, oddasz za zapałki i tytoń: tak jakby ten
kiosk był siedzibą Ochrany lub kantorem wymiany żywiołów:
jest lipiec, życie - odłożone na później - składa się w
kostkę i mieści w wewnętrznej kieszeni.
2
Ten wiersz, przeczytany zbyt szybko, wydaje się szary, bliski notatki zapisanej prozą. Pojawia się w nim jakiś człowiek, o którym niewiele wiadomo i mówi (bardziej do siebie samego niż do nas) o codziennym, pozbawionym dramatycznych akcentów wydarzeniu. Jego monolog jest stylistycznie przezroczysty, wolny od emocji i poetyckich ozdobników… A jednak: w kolejnych odczytaniach to pierwotne wrażenie przekształca się i komplikuje, szarość rozwarstwia się na kilka odcieni, nabiera głębi i intensywności.
Efekt uniezwyklenia wprowadzany jest delikatnie i wielostronnie. W poetyckiej dykcji, a więc na poziomie najprostszym i fundamentalnym zarazem, zaczyna on być widoczny wtedy, gdy dostrzeżemy, iż skłonność do posługiwania się długim wersem łączy się w wierszu Sendeckiego z równie wyraźną skłonnością do stosowania przerzutni. Napięcie między porządkiem składniowym i wersyfikacyjnym, powstające w ten sposób i ujawniające poetycką ingerencję w tok mówienia, jest jednym z najbardziej znanych i najbardziej skutecznych sposobów dramatyzowania wypowiedzi, podkreślania tkwiących w niej napięć. Głos, jakim posługuje się Sendecki, nie jest matowy i obojętny. Tkwiące w nim pauzy, wahania, potknięcia, kulminujące w rozcięciu frazy „życie [...] składa się w // kostkę” (oderwanie przyimka od rządzącego nim rzeczownika musi być w tym przypadku odczuwane jako szczególnie mocne naruszenie spokoju i linearności wypowiedzenia) - muszą coś znaczyć, coś w sobie ukrywać. Na tym się jednak sprawa poetyckiego uniezwyklenia nie kończy...
3
Znacznie istotniejsza, dająca więcej do myślenia, jest w wierszu Sendeckiego forma prezentacji podmiotu i przypisywanego mu sposobu widzenia świata. Mówiący jest dany czytelnikowi, to znaczy: czyni obecnym samego siebie i swój świat - poprzez język odwołujący się do momentalnych, dających się rejestrować z zewnątrz, wrażeń i zachowań. Zdają się one zupełnie nieważkie aż do chwili, gdy okazuje się, iż celem owego mówiącego nie jest opowiedzenie przypadkowej, pozbawionej znaczenia anegdoty, lecz przeciwnie, odsłonięcie i rozpoznanie własnej sytuacji wewnętrznej. Sytuacji duchowej i egzystencjalnej. Skoro tak jest, musi się zrodzić myśl, iż wspomniane przed chwilą wrażenia nie tyle uobecniają, ujawniają pewien świat zewnętrzny, widzialny i dotykalny, ile zasłaniają, szyfrują, zastępują inny świat, świat czyichś wewnętrznych przeżyć... i głęboką, fundamentalną wiedzę obserwatora o dostępnej mu rzeczywistości. Ta myśl skłania do kolejnej lektury, uwzględniającej nieoczywisty i nieoczekiwany punkt dojścia...
4
Rozpatrywany na poziomie zewnętrznych zdarzeń wiersz Sendeckiego jest napisanym w czasie teraźniejszym monologiem kogoś, kto pewnego deszczowego lipcowego dnia wyszedł z mieszkania (zapewne: mieszczącego się w anonimowym bloku, jakich wiele w każdym polskim mieście), by w pobliskim kiosku kupić papierosy i zapałki Skojarzenie z Balladą o zejściu do sklepu. Białoszewskiego jest nieuchronne… i nietrafne. U Sendeckiego nie ma radosnego celebrowania codzienności, nie ma natrętnego eksponowania osobowości mówiącego, wreszcie: nie ma tryumfalnego powrotu do domu, który byłby centrum świata. Zresztą: nawet tego domu nie ma... Są - punktowe, dodawane do siebie, mikroobserwacje kogoś, kto schodzi z drugiego piętra, schodząc zaś patrzy na to, co jest na zewnątrz; najpierw - przez okna klatki schodowej, potem - bezpośrednio.
Obserwacja pierwsza jest zanotowana (albo: wypowiedziana, jeśli ktoś woli) w języku zobiektywizowanego protokołu: „Z wysokości drugiego piętra widać parking [...]”. Obserwacja druga ma podobny charakter; obok oglądanego z góry ,,parkingu” zjawiają się „wieżyczki cerkwi”. Obserwacja trzecia jest znacznie bardziej konkretna: schodzący widzi odpadające tynki na sąsiednich blokach i mimowolnie kojarzy je z łuskami węży; w ten sposób same budynki upodobniają się do zmieniających skórę gadów. Skojarzenie jest zwyczajne, może podpowiedziane przez język... tkwi w nim jednak cień subiektywizmu i niejasnego zaniepokojenia.
Trzy pierwsze postrzeżenia wychodzącego odtwarzają kontury widzianej przez niego przestrzeni. Obserwacja czwarta, wyraźnie oddzielona od poprzednich formułą ,,dalej, za ścianą”, skupia się na zobaczonych przez okno klatki schodowej przechodniach. Owi „ludzie przemierzający ulice” - „połykają sylaby”. I znowu: jest to spostrzeżenie tyleż zwyczajne, ile niepokojące. Być może obserwator widzi z daleka usta ludzi pogrążonych w rozmowie; zarazem: owe ruchy ust wywołują z jego pamięci obrazy kogoś usiłującego złapać oddech albo nawet - kogoś, kto się dusi… Ten właśnie kierunek kojarzenia narzuca następne postrzeżenie (być może mające charakter empiryczny, być może: zrodzone w wyobraźni): „wstążka deszczu zaciska się na krtani”… W tym momencie mechanizm negatywnych skojarzeń jest już gotowy, a jego oddziaływanie widoczne jest w każdej z następnych obserwacji.
„Obręcz kałuży”, w którą wbiegają dzieci, przypomina nie tylko o zabawie, lecz także o okrążeniu? zagrożeniu? Krople potu na ich twarzach stają się oznakami nie tylko zmęczenia, lecz także - lęku. Przemakające płótno parasola sugeruje brak ochrony przed nieznanym, przychodzącym, jak deszcz, ze świata zewnętrznego. Drżący z zimna „wilgotny banknot z Waryńskim” - odsłania wewnętrzny chłód, duchowe rozedrganie tego, kto patrzy i przeżywa…
Rzecz jasna, ta rekonstrukcja jest przejaskrawiona… ale właśnie przejaskrawienie pozwala zbliżyć się do budowanego przez poetę sensu.
5
Schodzenie „z wysokości drugiego piętra” jest w wierszu Sendeckiego zwyczajną, codzienną czynnością. Ale jest także czymś innym; jest indywidualnym wariantem dobrze znanej figury poznania i samopoznania. Ten, kto schodzi w dół, ten, kto zbliża się do ziemi, rozpoznaje w trakcie tej czynności swoją sytuację, by ostatecznie stanąć twarzą w twarz z prawdą o sobie i o świecie. To doświadczenie może budować jednostkę i jej światoodczucie; dotknięcie ziemi może być źródłem siły i pewności. W wierszu Sendeckiego jest trochę inaczej… Schodzenie w dół jest w nim skojarzone z odkrywaniem negatywnych sił, tkwiących w rzeczywistości i zabarwiających jej przeżywanie. Im bliżej ziemi, tym obecność owej negatywności wyraźniejsza... I wszystko staje się jasne: w najbliższej, danej w bezpośrednim doświadczeniu rzeczywistości tkwi jakaś dusząca, paraliżująca istnienie skaza. Pod jej wpływem życie niknie, kurczy się, staje się podobne do wilgotnego, drżącego z zimna banknotu. I, tak jak banknot, to jednostkowe życie może być zamienione na coś innego, albo - „odłożone na później”. Choćby kosztem rezygnacji z realności…
6
Metaforyczne utożsamienie egzystencji i „ukrytego w kurtce wilgotnego banknotu z Waryńskim” można potraktować jako finał schodzenia ,,z wysokości drugiego piętra”. Ale można też w nim dostrzec łącznik między - wiem, iż zabrzmi to patetycznie - poznawczą i moralną stronę dotknięcia ziemi... Bo, nawet na poziomie anegdoty, wiersz Sendeckiego zajmuje się nie tylko wyjściem z mieszkania...
Powiada wymyślony przez poetę bohater: ,,za chwilę wydasz go, oddasz za zapałki i tytoń”. Dosłownie znaczy to: wydasz posiadany banknot, otrzymasz potrzebne ci rzeczy. Sens metaforyczny jest inny, znacznie bardziej dramatyczny... Oddanie banknotu to także: dokonanie istotnego, decydującego o kształcie życia, wyboru. Tę podwójność sytuacji podkreślają pojawiające się natychmiast porównania, nakazujące spojrzeć na miejsce sprzedaży tak „jakby ten // kiosk był siedzibą Ochrany lub kantorem wymiany żywiołów”. Alternatywa, podsuwana przez rzeczywistość, zdaje się więc jasna: albo wybierzesz zdradę i samozniewolenie (takie są podstawowe skojarzenia z instytucją Ochrany, nadające słowom „wydasz go”, „oddasz go” sens aż nazbyt dobrze znany z historii), albo poddasz się żywiołowemu, swobodnemu działaniu, nie gwarantującemu ci jednak żadnego bezpieczeństwa… W obliczu tej alternatywy bohater wiersza mówi: „jest lipiec, życie - odłożone na później - składa się w // kostkę i mieści w wewnętrznej kieszeni”. Wybór nie zostaje dokonany. Ściślej: wybór zostaje zawieszony, odłożony na później. Wraz z nim – zawieszone zostaje ostateczne ukształtowanie własnego życia…
Jaki jest sens owego negatywnego wyboru? Na to pytanie, niewątpliwie najważniejsze, nie da się jednoznacznie odpowiedzieć. Gest pokazany w wierszu Sendeckiego można odczytywać jako oznakę skrajnego niezdecydowania i niechęci do podjęcia jakiejkolwiek roli społecznej albo jako wyraz indywidualistycznego buntu. Można w nim też dostrzec coś innego: odrzucenie rzeczywistości, która nakazuje wybór między „siedzibą Ochrany” i ,,kantorem wymiany żywiołów”; uznanie, iż jest to nierzeczywistość, stawiająca człowieka wobec fałszywych alternatyw; przeświadczenie, iż w obrębie owej rzeczywistości niemożliwa jest autentyczna samorealizacja…
7
Trzynaście wersów, napisanych niegdyś przez Marcina Sendeckiego to poetyckie rozliczenie z rzeczywistością i mentalnością lat osiemdziesiątych... Te wersy, przeczytane anno 1995, nadal zastanawiają i poruszają… bo wprawdzie banknot z Waryńskim już wkrótce wyjdzie z obiegu, lecz pytanie o to, co jest prawdziwym, co zaś pozornym wyborem, pozostanie pytaniem podstawowym. I nikt nie uniknie ryzyka, jakie kryje się w przyjęciu życia, albo w odłożeniu go na później.
[1995]
[i] Pwdr. „NaGłos” 1995, z. 20 (45). Przedruk w: M. Stala, Druga strona. Notatki o poezji współczesnej. Znak, Kraków 1997, s. 234 – 238.